środa, 22 paź 2003 Nowy Jork,
Lany poniedziałek zaczyna się tuż po północy, najpierw rzadko padającymi kroplami, potem coraz sowiciej. Gdy nareszcie robi się jasno zwijam całkowicie przemoczony namiot i śpiwór. Cała reszta jest tym razem sucha, bo nauczony doświadczeniem z dżungli mam wszystko w foliowych torbach. Jest zimno, niecałe 10 C i cały czas pada. Ścieżki zamieniły się w strumienie, więc po dojściu do samochodu nie dość, że jestem mokry od góry, to stopy mam mokre i zmarznięte. Jak dobrze jest wsiąść do suchego samochodu, w którym szybko robi się ciepło. Kieruję się w kierunku wschodnim i cały dzień jadę w ulewnym deszczu.