środa, 22 paź 2003 Nowy Jork,
Przeszkoda na trasie z San Carlos do Juigalpa W nocy pada, więc rano jest jeszcze większe błoto, choć poprzedniego dnia wydawało się, że już większe być nie może. Pragnę tylko jak najszybciej wydostać się z tej dziury. Autobus. ma ruszyć o 8:00, ale nie może zapalić silnika, więc wyjazd opóźnia się. Najpierw cała plejada mechaników próbuje coś grzebać w silniku, w końcu inny autobus bierze go na hol i tym sposobem wyruszam w dalszą drogę. Przed autobusem długa droga do Managua, przede mną nieco krótsza, bo chcę dojechać do San Benito, skąd chcę dalej kontynuować drogę na zachód środkową częścią Nikaragui. W kilku najbliższych osadach dosiada sporo osób, więc autobus szybko jest pełny. Do San Benito jest 260 km. Droga jest nieutwardzona, pełna dziur, wybojów i błota. Po niecałej godzinie trafiamy na przeszkodę nie do przebycia - stary drewniany most nie wytrzymał ciężaru ciężarówki, która wpadła w dziurę w moście przewracając się i częściowo lądując w potoku. Ruch na tej drodze jest niewielki, więc nie ma samochodów z wyjątkiem autobusów. Dwa autobusy z jednej i dwa z drugiej strony, więc wydawałoby się, że nic prostszego, jak przesiąść się i jechać dalej. Kierowcy mają chyba jednak inne plany jazdy, a poza tym są to pewnie różne firmy transportowe. Procedura jest dość zawiła, najpierw konduktor zwraca wszystkim pasażerom pieniądze za bilet, po potrąceniu 10 cordoba za dojazd do tego mostu, zaś potem wszyscy przechodzą na drugą stronę i czekają. Kierowcy autobusów siedzą i przez długi czas nie podejmują żadnej decyzji, a pasażerowie z tobołkami i dziećmi czekają. Niektórzy urządzają mały piknik, inni robią z okolicy toaletę, a jeszcze inni po prostu czekają. W końcu jeden z autobusów decyduje się jechać, ale nie do Managua, tylko sporo bliżej, bo do Juigalpa odległego od San Carlos o 160 km. Wszyscy oczywiście chcą się zabrać, więc autobus zostaje dokładnie zapełniony pasażerami, a bagażnik najróżniejszymi tobołami. Kilka osób, w tym i ja jedzie na dachu. Jazda jest bardzo wolna, bo droga jest nadal bardzo zła, choć egzotyczna. Teren jest płaski, pełen pastwisk, od czasu do czasu jest mała wioska, w potokach kobiety robią pranie na kamieniach stojąc po pas w wodzie, przed domami ludzie siedzą bezczynnie patrząc na przejeżdżający i przeładowany autobus. Pogoda jest bardzo różna - raz świeci palące słońce, raz pada przelotny deszczyk. Siedzę między workami kukurydzy i workami pomarańczy i nie jest mi zbyt wygodnie, tak że z biegiem czasu zaczyna mnie od ciągłego podskakiwania na wyboistej drodze boleć kręgosłup. Niekiedy ktoś wysiada, ale autobus zaraz zabiera następnych pasażerów. Każdy jedzie z jakimś pokaźnym workiem, który jest wciągany lub zdejmowany z dachu autobusu. Przybywa też pasażerów na dachu. Konduktor jest bardzo zręczny i w czasie jazdy wchodzi i schodzi z wnętrza autobusu na dach, aby skasować za przejazd. Co pewien czas przy potokach następuje krótka przerwa na dolanie wody do chłodnicy. Szybkość nie przekracza pewnie 20 km/h, więc przejazd trwa wiele godzin. Na 130 km zaczyna się asfalt, ale to koniec jazdy, bo tu jest spore miasteczko Acogalpa i autobus kończy jazdę. Zaraz jednak zabiera nas następny autobus jadący do Juigalpa, zaś na dworcu autobusowym w Juigalpa już normalnie kursującym autobusem jadę dalej do San Benito.