środa, 22 paź 2003 Nowy Jork,
Przez góry porośnięte lasami sosnowymi i w deszczu jadę kilka godzin do stolicy Hondurasu Tegucigalpa. Tegucigalpa jest bardzo ładnie położona w rozległym obniżeniu, ale już na pierwszy rzut oka rzuca się brzydota miasta. Nie mam zamiaru zatrzymywać się tu dłużej, niż tylko do uzyskania wizy Belize. Moknę szukając noclegu. Przechodzę przez nieciekawe (czytaj: mało bezpieczne) dzielnice, by trafić do ponoć najtańszego hotelu w mieście.
Honduras uważany za biedne i tanie państwo w niczym nie odbiega cenowo od pozostałych państw Ameryki Centralnej. Wprawdzie nie mam zamiaru zwiedzać Tegucigalpa, ale i tak idąc do konsulatu Belize idę przez całe centrum. Środkiem miasta płynie rzeka-ściek pełna śmieci, a przez mosty łączące obie części miasta przechodzi nieprzerwanie strumień ludzi. Konsulat Belize jest w pobliżu centrum. Wiza do tego państwa kosztuje 37,50 usd i jest ważna przez 30 dni od daty wystawienia, więc na razie z niej rezygnuję, bo nie wiem ile czasu spędzę w Hondurasie. Ponieważ cały czas kropi mały deszczyk, więc w jakimś biurze podróży zasięgam informacji o pogodzie w Hondurasie na najbliższe dni. Nie zapowiada się najlepiej - z wyjątkiem wybrzeża Pacyfiku w całym kraju będzie padać, a i temperatura nie jest zbyt wysoka, w Tegucigalpa 15 C, na wybrzeżu karaibskim 21 C. Miasto jest bardzo rozległe i chyba mało bezpieczne, bo jest dużo biedoty i bardzo duże zagęszczenie. Wszędzie pełno handlarzy (niektórzy zahaczają mnie dość nieprzyjemnie, abym coś kupił, bądź dał kilka dolarów), w sklepach i bankach liczni uzbrojeni ochroniarze. Wejście do banków jest wyjątkowo dobrze chronione. Nie dość, że przy wejściu stoi dwóch ochroniarzy i wewnątrz kolejnych dwóch, to drzwi wejściowe nie przepuszczają osób z metalowymi przedmiotami. Aby wejść do banku trzeba wszystkie metalowe przedmioty włożyć do skrytki, bo inaczej automatyczne drzwi się nie otworzą. Obrzeża miasta na stokach wzgórz okalających centrum są pełne slumsów.