środa, 22 paź 2003 Nowy Jork,
Lubaantun W promieniu kilkunastu kilometrów jest sporo dużych wiosek indiańskich, ale są tak rozrzucone, że do każdej wioski prowadzi osobna droga. Gdy dochodzę do skrzyżowania zastaję na nim kilkanaście osób chętnych na autostop. To nauczyciele i nauczycielki dojeżdżający autostopem do poszczególnych wsi z Punta Gorda. Punta Gorda jest jedynym miastem w całym południowym Belize, liczącym ok. 3000 mieszkańców i zamieszkałym głównie przez Garifuna. Szybko zabieram się okazją do pierwszego rozwidlenia, a potem do jednej z wiosek. Z dużej wsi nad sporą rzeką mam jeszcze 1,5 mili do ruin Lubaantun. Rzeka jest pralnią, bo wiele rodzin robi w niej pranie. Kobiety piorą, a dzieci pluskają się w wodzie. Na niebie wiszą ciężkie, ciemne chmury, z których tuż po wyjściu ze wsi spada solidna ulewa. Nie ma się gdzie schronić, więc przemakam do suchej nitki. Gdy dochodzę do ruin ulewa mija, a ja w trakcie godzinnego zwiedzania prawie wysycham. Ruiny Lubaantun leżą nad małym potokiem, na wzniesieniu i zajmują niewielki obszar. Struktury są częściowo odkopane i wzmocnione. Odrestaurowane są tylko podstawy poszczególnych budowli, to platformy ze schodami. Kamienie mają szaro-beżową barwę i w większości tworzą wokół kilku placów rumowiska. Z rozmów z dozorcą dowiaduję się, że rzadko kto tu zagląda. Pobliska wieś liczy 1500 mieszkańców i są to Mayowie Kekchi.