środa, 22 paź 2003 Nowy Jork,
Po śniadaniu decyduję się na pozostanie w Antigua jeszcze jeden dzień, bo bardzo mi się tu podoba. Wprawdzie schodziłem już miasto wielokrotnie wzdłuż i wszerz, ale jest jeszcze trochę zakątków, w których nie byłem. Przyglądam się kobietom piorącym w kamiennych zlewach przy fontannie, handlującemu tłumowi na targowisku, ludziom którym się spieszy i tym którzy tkwią na zocalo, wchodzę w różne zakamarki i patia, po prostu wchłaniam atmosferę miasta. Zastanawiam się nad szaloną dysproporcją w zamożności, z jednej strony żebracy i bezdomni, poprzez ubogich Indian, dawnych władców tych ziem, próbujących sprzedać swoje wyroby z ręki, aż po majętnych Metysów i białych jeżdżących nowiutkimi samochodami terenowymi. Z jednej strony targowisko, gdzie handlują również dzieci próbujące zarobić kilka quetzali, z drugiej ekskluzywne sklepy z biżuterią (głównie z jadeitu, który jest obrabiany w miejscowych zakładach) oraz kreacjami, jakich nie powstydziłyby się największe metropolie świata. Całość tworzy fascynujący obraz.