środa, 22 paź 2003 Nowy Jork,
Bocas del Toro Zamiast łodzią za 3 balboa na wyspę Colon płynę promem za 1 balboa. Chmury wiszą nisko, a zamglenie sprawia, że widoczność jest bardzo słaba. Rejs trwa 1,5 godziny i prowadzi wzdłuż szeregu wysp porośniętych dżunglą. Gdyby było słonecznie byłby to widok jak z turystycznych folderów reklamujących rajskie wyspy. Pomimo szarości dnia od czasu do czasu przy brzegach wysp przebłyskują jaśniejsze miejsca płycizn o szmaragdowym kolorze wody. Do małego portu Bocas del Toro prom przybija w deszczu, a przelotne opady powtarzają się przez cały dzień. Archipelag Bocas del Toro to miejsce turystyczne, a więc wszystkie usługi z tym związane oraz rzesze białych turystów, nie ma tylko słońca. Planowałem wprawdzie się tu zatrzymać, ale w takiej pogodzie to nie ma sensu. Na lepszą pogodę nie ma co czekać, bo pada tu bardzo często przez cały rok. Część wysp jest zamieszkała, a budownictwo jest podobne do tego w Almirante, czyli piętrowe domy na palach drewnianych, bądź betonowych, a pokryte rdzewiejącą blachą. Niekiedy zdarza się dom w starym stylu, czyli drewniak na palach kryty strzechą z liści palmowych. Ulice są pełne błota, między wyspami uwijają się wodne taksówki, jest niestety brudno, śmieci i na ulicach i na wodzie. Brzegi wysp są porośnięte w przeważającej mierze roślinnością namorzynową, plaże są maleńkie, a piasek niezbyt miałki i wcale nie biały. O 17:00 prom odbija i przed nocą jestem ponownie w Almirante. Śpię na terenie straży pożarnej, tylko nie pod namiotem, bo pada deszcz, a na terakotowej podłodze w świetlicy. Lepiej twardo niż mokro.