środa, 26 paź 2005 Wisełka,
Park narodowy Volcanoes - zalana lawą szosa Dość szybko łapię okazję i jadę zboczem wulkanu w dół 20 mil, początkowo przez rzadko zalesiony teren, potem przez pola zastygłej lawy schodzącej do samego brzegu. W trakcie jazdy w dół pogoda zmienia się diametralnie i wychodzi słońce. Dla widoku, który mam w tej chwili przed sobą warto było przylecieć na Hawaje. Wszędzie wokół mnie rozciągają się pola zastygłej czarnej, lśniącej lawy. W oddali widać spływającą z gór do wody lawę powodującą kłęby pary. Miejsce, w którym jestem to granica między deszczową północą wyspy, a bardziej suchym południem i tu nie pada zbyt często. Zostawiam w budce strażników parkowych swój plecak i ruszam przez pola zastygłej lawy ku miejscu, gdzie lawa wpływa do oceanu tworząc nieprzerwanie nowy ląd. Pola lawy nie są jednorodne i powstawały na przestrzeni stuleci. Najświeższe pole jest tworzone nieprzerwanie od trzech lat. Lawa wypływa gdzieś z górnej części zbocza wulkanu i płynie tunelem do oceanu. Podziwiam różnorodne formy stworzone przez zastygającą lawę. Jeszcze 3 lata temu była tu szosa, dziś zalana lawą. Po przejściu kilku mil do wylotu lawy siadam i patrzę na rzadki dla mnie widok rozpryskującej się lawy. Spektakularna czerwień pióropusza jest jednak widoczna tylko w nocy. Wstęp na ten obszar jest zakazany z powodu niedawnego zapadnięcia się kilkuset hektarów na dno. Tym razem nie zapada się pode mną i spokojnie wracam do punktu wyjścia. Wracam z powrotem na górę i powtarzam wczorajszy spacer do kaldery Kilauea. Nie przewidziałem jednego, że przecież jestem na granicy pogodowej, więc widzę niewiele więcej, bo siąpi mżawka. Skoro tu na górze jest taka kiepska pogoda, a na dole lepsza, więc postanawiam przenocować oficjalnie na dole. W biurze parku przechodzę drogę biurokratyczną. Nie wolno obozować na dziko, tylko w wyznaczonych miejscach. Na dole takiego miejsca nie ma. Poza tym trzeba otrzymać zezwolenie na konkretną datę i konkretne pole namiotowe. Wypełniwszy niezły formularz otrzymuję takie zezwolenie na nocowanie w połowie szlaku między górą a punktem wypływu lawy. Kiedy jednak trafia mi się okazja jazdy ponownie w dół (z Australijczykiem), to jadę w nadziei zobaczenia spektakularnego widowiska w postaci pióropusza wpadającej do oceanu lawy. Po drodze w dół zatrzymujemy się przy kilku ciekawszych punktach, m.in. przy petroglifach. Po zachodzie słońca dojeżdżamy na brzeg oceanu. Chętnych na wieczorne fajerwerki jest bez liku. Po spektaklu wyjeżdżam z głównego obszaru parku i nocuję na darmowym polu namiotowym przy głównej szosie.