środa, 26 paź 2005 Wisełka,
Uschnięte eukaliptusy Mgły zalegają całą dolinę i dopiero ok. 10:00 słońce rozświetla ziemię. Ouse ma dwa malownicze kamienne kościółki i dwa cmentarze. Ruch na szosie nie jest zbyt duży, ale kolejne okazje łapię bardzo szybko, choć na krótkie odcinki. Niebawem kończą się tereny rolnicze, a zaczynają tereny lasów przemysłowych i sztucznych jezior z małymi elektrowniami wodnymi z lat 50-tych. Jak już wspominałem hydroelektrownie dają 90 % energii elektrycznej na Tasmanii, pozostałe 10% to energia z gazu i wiatru. W południe dojeżdżam do Derwent Bridge, miejsca będącego wrotami do parku narodowego Cradle Mountain-Lake St. Claire. Stąd zaczyna się ten długi szlak, na którego wstęp trzeba by wysupłać 100 aud. Jest jednak wiele innych szlaków darmowych. Plecak zostawiam u rodziny, z którą tu przyjechałem i pomimo pochmurnej pogody zwiastującej deszcz ruszam na szlak. Jezioro St. Claire leży stosunkowo nisko i wokół rośnie gęsty las. W miarę nabierania wysokości las rzednie i robi się coraz bardziej suchy. Pod szczytami tkwią główne całkowicie uschnięte tasmańskie eukaliptusy śnieżne. Łagodne szczyty to sterta głazów i porosty. Najwyższym szczytem na mojej trasie jest Mount Rufus i z niego mam rozległy widok na trzy duże parki narodowe - Cradle Mountain-Lake St. Claire, Franklin-Gordon Wild Rivers oraz Walls of Jerusalem. Te i kilka mniejszych parków tworzy jeden wielki kompleks zajmujący 30% Tasmanii i objęty ochroną UNESCO. Trochę mnie dziwi ta obecność na liście UNESCO, bo najpierw pozmieniano tu biegi rzek, potworzono nowe jeziora, powycinano niedostępne lasy, pobudowano hydroelektrownie i to wszystko przed 1980, a potem utworzono parki narodowe i wpisano je na listę UNESCO. Dobrze, że chociaż teraz jest to obszar objęty całkowitą ochroną. Ze szczytu widać pasma wielu gór, doliny z rzekami i potokami, kilka małych stawów, m.in. Shadow i Forgotten oraz duże jeziora St. Claire i King William. Po zejściu z gór spaceruję wzdłuż brzegu jeziora St. Claire mając nadzieję na zobaczenie dziobaka. Jest już ciemno, gdy z dość daleka dostrzegam to płochliwe zwierzę. Cienko stoję z jedzeniem, bo od kilku dni nie trafiam na żaden supermarket, ale jem ciepłą kolację z garnka przy ognisku z moimi znajomymi, obozującymi na płatnym polu namiotowym. Ja szukam darmowego i swój namiot rozbijam na maleńkiej plaży Fergys Paddock nad Lake St. Claire.