środa, 26 paź 2005 Wisełka,
Znowu rano spada z nieba prysznic i tak z drobnymi przerwami przez pierwsze dwie godziny marszu. Po zejściu z pasma górskiego nad klifowe wybrzeże z efektownym łukiem skalnym, czyli Cape Farewell postanawiam przeczekać deszcz pod drzewem, jako że na horyzoncie widzę przejaśnienia. Okolica jest dzika i piękna. Gdzieniegdzie rosną krzewy poskręcane od ciągłych wichrów. Po godzinie, gdy nawet drzewo nie daje mi już schronienia przed deszczem, przestaje padać. Nadspodziewanie szybko pojawia się słońce. W pięknym świetle oglądam foki wygrzewające się na skale, wdrapujące się na nią lub bawiące się w wąskich klinach. Krajobraz zdaje się coraz piękniejszy, a punktem kulminacyjnym jest z pewnością archipelag przybrzeżnych skał Archway Islands przy dzikiej plaży Wharariki kończącej się skałami ze skalnym mostem Pilch Point. Tu spędzam kilka cudownych godzin, kąpię się, przechadzam po plaży z miałkim, białym piaskiem, podglądam foki, a przy odpływie przechodzę dalej pod klifami do Green Hill Beach.