środa, 26 paź 2005 Wisełka,
Mount Murchinson Noc jest bardzo wietrzna, a poranek pochmurny i chłodny. Jestem poza obszarem parków narodowych, ale teren nadal jest górzysty, choć blisko oceanu. Lasy są przemysłowe, czyli monokulturowe - albo same sosny, albo zmodyfikowane eukaliptusy tasmańskie rosnące bardzo szybko. Zachodnia część Tasmanii to nie tylko leśnictwo, ale i górnictwo. Zwiedzam zadbane Zeehan i brzydkie Rosebery. W obu kopalniach wydobywa się cynk, cynę, ołów i złoto. Nad Rosebery góruje wysoka skalista góra Mount Murchison. Przypomina nieco szczyty tatrzańskie, więc postanawiam się na nią wspiąć. Na początku szlaku zostawiam plecak, bo i tak będę wracał ta samą ścieżką. Szlak wiedzie bardzo mocno pod górę, tak że trudno złapać oddech. Po wyjściu ze strefy lasów trafiam dwukrotnie na czarne, jadowite żmije długości 1,5 m - to tiger snake. Jest zimno i pochmurnie. Wspinając się na szczyt mam coraz gorszą pogodę - wieje silny wiatr, chmury zakrywają szczyt i zaczyna mżyć. Nie było sensu się tu wdrapywać, bo z niższych partii szlaku miałem lepszą widoczność. Zziębnięty wracam z powrotem do Rosebery, gdzie jem kurczaka i słucham prognozy pogody. Jutrzejszą jazdę do Cradle Valley uzależniam od pogody, jeśli będzie taka jak dziś (a taką zapowiadają), to pomknę na północne wybrzeże, gdzie zapowiada się słonecznie. Stojąc pod dachem i czekając na okazję, pomimo tego, że mam na sobie długie spodnie, polar i kurtkę, marznę. Zastanawiam się, gdzie by ewentualnie rozbić namiot - na otwartej przestrzeni nie bardzo mi się uśmiecha, bo zmoknę. Problem rozwiązuje kierowca, który zabiera mnie do pobliskiego Tullah. W czasie jazdy proponuje mi nocleg u siebie w domu. Mieszka w Rosebery, a w Tullah odwiedza swoją znajomą, ja zaś tę godzinę czasu wykorzystuję na spacer brzegiem jeziora Rosebery z widokiem na Mount Murchison raz zakrywany raz odkrywany przez niskie chmury. Wieczorem wracamy do Rosebery. Mój gospodarz sprowadził się tu niedawno z Perth.