środa, 26 paź 2005 Wisełka,
PN Daintry Trochę okazjami, trochę pieszo wzdłuż wybrzeża docieram do Port Douglas, gdzie w punkcie informacji turystycznej otrzymuję schematyczne mapy okolicy. Głównymi atrakcjami są krokodyle i park narodowy Daintree chroniący najstarsze lasy tropikalne na świecie. Jest tu i plaża, ale nie zalicza się jej do atrakcji, bo w wodzie żyją krokodyle różańcowe, trujące jelly fish oraz parzące stringery oraz blue octopus. Wykąpać można się na terenie parku Daintree w górskiej rzece. Muszę jechać do kolejnego miasteczka Mossman i tam skręcić do parku. Do parku wjeżdżam z Aborygenami, którzy tam mieszkają. Małe domki pobudowało im państwo za darmo. Na parkingu zostawiam plecak mając nadzieję, że nikt się na niego nie połaszczy i idę na kilkukilometrowy szlak pieszy przez dżunglę. Po drodze zanurzam się od czasu do czasu z wielką przyjemnością w chłodnym strumieniu górskim. Na przyjemnym spacerze wśród lian i roślin dżungli czas szybko mija. Bez plecaka i w cieniu drzew jest bardzo miło i o dziwo nie ma zbyt dużej wilgotności powietrza. Parking jest pełen samochodów, więc szybko wracam do Mossman. Robię zakupy, posilam się i rozglądam się za miejscem na rozbicie namiotu, bo zbliża się wieczór. Idąc szosą zatrzymuję bez przekonania samochody. Jednak ktoś staje i zabiera mnie w góry. Bardzo krętą szosą wjeżdżam na wyraźnie chłodniejszy płaskowyż, będący na wysokości 500 m npm. Wśród lasów i pastwisk z rzadkimi farmami jest niewielkie darmowe pole namiotowe. Wśród eukaliptusów są zadaszone stoły z ławami i toaleta z prysznicami. Bardzo odpowiednie miejsce.