środa, 26 paź 2005 Wisełka,
Kalgoorlie
W Southern Cross kończy się pszeniczny pas i zaczyna busz porastający płaski teren. Do Kalgoorlie dojeżdżamy wieczorem. Jon i jego kolega zatrzymują się w ekskluzywnym hotelu, a ja wraz z nimi (śpię na puszystym dywanie). Posiłek jemy na mieście, a wieczorny spacer powrotny do hotelu dostarcza mi kilku nowych wrażeń (nowych dla Australii) a mianowicie pijackie burdy na ulicach (Kalgoorlie to miasto górnictwa złota) oraz rzadko spotykane w Australii burdele (jeden organizuje nawet w ciągu dnia zwiedzanie). Prostytutki są mało atrakcyjne, więc może dlatego burdel stara się dorobić oprowadzaniem wycieczek. Koszt spotkania z prostytutką waha się od 100 do 500 aud, a dwójka w dobrym hotelu kosztuje 165 aud. Tych kosztów jednak nie ponoszę. Przez Kalgoorlie przejeżdża trzy razy w tygodniu pociąg Indian-Pacific pokonujący trasę Perth - Sydney w 3 dni. Gdy wracamy do hotelu pociąg robi godzinny postój. Wszyscy pasażerowie korzystają z tego i robią krótki wypad na miasto.
Kalgoorlie jest jak na warunki pustynne sporym miastem - liczy ok. 30 000 mieszkańców. Pod koniec XIX wieku odkryto tu złoto, co spowodowało niesamowitą gorączkę. Złoto wydobywa się tu i w okolicach do dziś. W samym Kalgoorlie jest kopalnia odkrywkowa, a dziura w ziemi ma 330 m głębokości, 3,5 km długości i 1,5 km szerokości. To ładne miasto znam przelotnie z poprzedniej podróży, teraz mam cały dzień na zwiedzanie miasta i kopalni. Wieczorem mam trochę pomóc Jonowi w rozładunku. Dzień zaczynam jak zwykle wcześnie rano i po zwykłym śniadaniu ruszam na miasto. Centrum Kalgoorlie to ulica Hannan (pierwszy odkrywca złota) z budynkami z przełomu wieków - hotele, banki, poczta i sklepy mają typowo westernowy charakter. Podobnie atrakcyjną, choć mniejszą ulicę główną ma Boulder - sąsiednie miasto odległe o kilka kilometrów. Gdy docieram do punktu widokowego na kopalnię robi się niesamowicie gorąco, z pewnością grubo ponad 40 C. Kopalnia pracuje od ponad 100 lat bez chwili przerwy - cały rok na okrągło - dzień i noc. Dokuczliwy jest nie upał, ale muchy.. Nie mam już niestety ochronnej siatki na głowę, którą zostawiłem w jakimś samochodzie. W Boulder pożywiam się w supermarkecie sałatką makaronową i kurczakiem, a pod wieczór wracam do hotelu.