środa, 26 paź 2005 Wisełka,
Krater Przede mną kolejny dzień marszu przez wulkany. Wychodzę na rozległą przestrzeń na szlak zwany Tongariro Crossing przechodzący obok drugiego wulkanu Ngaurahoe (2287 m npm) o kształcie stożka i prowadzący przez szczyty i kratery wulkanu Tongariro (1967 m npm). Jest to jeden z najbardziej uczęszczanych szlaków w Nowej Zelandii, ale wejście na niego zaczyna się nieco dalej. Turyści są dowożeni tam od strony szosy autobusami, a potem są odbierani na końcu szlaku w punkcie północnym. Cały szlak to kolejne 10 godzin wędrówki. Szczyt Ruapehu jest spowity chmurami, przez moment widzę jeszcze pozostałe dwa wulkany, ale wkrótce i one nikną w chmurach. Po 2 godzinach samotnej wędrówki dochodzę do punktu, z którego rusza pielgrzymka turystów. Stąd jest długie podejście czarnym pustynnym i gdyby nie kolor, rzekłoby się księżycowym krajobrazem na przełęcz między wulkanami. Najpierw tylko lekko w górę potem ostro żużlową ścieżką, że aż dech zapiera, a nogi się osuwają. Na przełęczy robię krótki odpoczynek. Mógłbym wdrapać się na Ngaurahoe, ale jest całkowicie w chmurach, więc ruszam ku pierwszej kalderze Tongariro. Tu kolor otoczenia się zmienia, dominują kamienie koloru pomarańczowego, choć jest sporo czerwieni, brązu i żółci we wszystkich możliwych odcieniach. To już księżycowy krajobraz. W trakcie wdrapywania się na krawędź kaldery chmury rozwiewają się ukazując otaczające mnie wspaniałości - potężny Ngaurahoe górujący nade mną z małym, żółtym stawem u podnóża, dalekie widoki na kamieniste stoki i doliny pozbawione całkowicie roślinności i kilka kraterów Tongariro. Po wejściu na szczyt Tongariro widoki są już wprost nieziemskie. Tuż pod szczytem jest niezwykle barwny krater, a nieco niżej kilka małych stawów o kolorze zieleni, szmaragdu i turkusa. Są też pola zastygłej lawy i kolejna, tym razem czarna kaldera, a z wielu szczelin wydobywają się opary siarki - cudowny spektakl. Wejście na szczyt, a potem zejście z niego jest niełatwe, bo idzie się po bardzo sypkim żwirze z popiołem, a stok jest stromy. Po dwóch godzinach spektakl się kończy - chmury zaczynają zasłaniać kolejne wspaniałości. Idę obok kolejnego krateru wypełnionego jeziorem, potem trochę polem lawy i wkrótce dochodzę na ostatni długi stok z widokiem na Taupo, największe jezioro Nowej Zelandii. Wśród dymów siarki, potem lasami obok strumienia dochodzę do końca szlaku, a wkrótce do szosy. Jest późne popołudnie i wprawdzie dzień jeszcze się nie skończył, to już mogę go uznać za wyjątkowo udany.