środa, 26 paź 2005 Wisełka,
Samolot Hawaiian na lotnisku w Hilo O 11:00 odrywam się od ziemi wlatując w chmury. Po chwili pobytu w chmurach ląduję na największej wyspie archipelagu - Hawai?i. Powierzchnia tej wyspy jest sporo większa od wszystkich pozostałych wysp archipelagu hawajskiego razem wziętych. Jest południe, gdy opuszczam niewielkie lotnisko. Nie ma tu prawie komunikacji publicznej, tylko jeden autobus dziennie objeżdża wyspę, ale wozi za darmo. Z lotniska do miasta jest kilka mil i pokonuję je pieszo. Deszcz wiszący cały czas w powietrzu spada, gdy dochodzę do centrum handlowego. Jem posiłek chiński, a w supermarkecie mam zabawną sytuację, bo nikt nie wie, co to jest mleko UHT. Innego nie mam zamiaru kupować, bo szybko się psuje. Poza tym drożyzna (np. najtańsze markizy kosztują 6,25 usd). W chwili przerwy w deszczu idę do biblioteki. Od chmur jest aż ciemno. Hilo nie ma wieżowców, betonowych wiaduktów ani autostrad. W centrum jest trochę architektury kolonialnej, poza tym chaotycznie rozrzucone budownictwo jednorodzinne. Ogólnie jednak muszę przyznać, że Hilo bardziej pasuje do klimatu hawajskiego niż Honolulu. Zasięgam informacji o atrakcjach godnych zwiedzenia. Najbliżej jest jakiś wodospad, więc tam idę, szczególnie, że zbliża się wieczór. Gdy dochodzę znowu pada, więc chronię się pod zadaszeniem pobliskiego WC. Padać przestaje dopiero przed północą, więc idę w pobliże wodospadu i wśród poskręcanych drzew rozbijam namiot.