środa, 26 paź 2005 Wisełka,
Planowy wylot mam o 11:45, więc jest jeszcze sporo czasu. Nie pada, namiot mam suchy, więc może i żal wylatywać , ale ... lecę na ciepłe i słoneczne Hawaje. Na lotnisku jestem o 9:00, czyli jest jeszcze dużo czasu. Przez godzinę korzystam z darmowego internetu, po czym zmierzam do odprawy. Z wielkim zdziwieniem i przerażeniem patrzę na tablicę lotów i nie mogę uwierzyć moim oczom - wylot do Honolulu jest o 10:15, obok godziny podana jest informacja - final call. Bez kolejki dopadam do odprawy - pierwsza reakcja obsługujących - za późno, ale w chwilę potem dzwonią do samolotu, by poczekał. Szybka odprawa, błyskawiczna kontrola dzięki towarzyszącej mi na skróty przez lotnisko stewardessie i dopadam do samolotu - uff! Mam nadzieję, że plecak też pokonał ten odcinek szybko i trafił do samolotu. Żegnaj Nowa Zelandio. Podsumowując krótko pobyt w tym wyspiarskim kraju, mogę rzec jedno - mam mieszane odczucia. Może to pogoda, może niezbyt przyjazna Wyspa Południowa, która jest terenem wybitnie turystycznym (chociaż Tasmania też jest wybitnie turystyczna, to jednak ludzie są bardziej przyjaźni). Nie chciałbym, żeby moja opinia zabrzmiała zbyt negatywnie - Nowa Zelandia to wyjątkowo ciekawe krajobrazy zmieniające się niekiedy co krok i niech żałują ci, którzy tego kraju nie widzieli.