środa, 26 paź 2005 Wisełka,
Liczne kopce termitów Noc przebiega spokojnie, a po solidnej toalecie porannej jem śniadanie w towarzystwie różnobarwnych ptaków. Zastanawiam się nad dalszą trasą - czy na północ do Cooktown (ostatnia miejscowość), czy na południe i zachód do Normanton (przez pustkowie). Niebo jest średnio zachmurzone, a temperatura ze względu na wysokość idealnie przyjemna (sądzę, że ok. 27-28 C). Chwilowo odkładam rozważania, bo jedzie ten sam staruszek, który mnie tu wczoraj przywiózł. W trakcie jazdy do Mareeba decyduję się spędzić dzień na przejażdżce ze staruszkiem. Na płaskowyżu wśród buszu jest bardzo dużo kopców termitów. Mają przeróżne kształty i wielkość 1-2 m. Niekiedy ich zagęszczenie jest tak duże, że stoją w odległości kilku metrów od siebie. Wszystkie są zamieszkałe przez termity i są szczelne - termity nie lubią światła i tylko raz w roku po wyrojeniu się opuszczają stary kopiec przez maleńki otwór, który po opuszczeniu roju zostaje natychmiast zalepiony. Przez jeden dzień mają skrzydła i w tym czasie muszą znaleźć nowe miejsce na budowę kopca. Termity żywią się drewnem. W Mareeba staruszek kupuje części do ciągnika i jedzie w dół do Cairns. Z krawędzi płaskowyżu jest rozległy widok na wybrzeże. W jednym miejscu pali się busz, ale dopóki nie zagraża domom mieszkalnym nikt się nim nie interesuje. Podczas gdy staruszek załatwia jakieś sprawy ja dokładniej zwiedzam centrum miasta. Nic specjalnego. Po południu jedziemy do małego miasteczka Edmonton na spotkanie klubu majsterkowiczów w drewnie. To spotkanie towarzyskie. Najpierw przybyli prezentują swoje ostatnie prace i wyjaśniają technikę ich wykonania, potem raczą się ciastem i kawą. Tą samą trasą wracamy i staruszek zaprasza mnie do siebie na kolację i nocleg. Śpię w małym domku na sporej posesji wśród buszu.