niedziela, 20 lis 2011 Stambuł, Turcja
Rarotonga - góry
Piękny i słoneczny poranek z niewielkimi obłoczkami na niebie zapowiadają piękny dzień. Nareszcie odpowiednia pogoda, aby przejść szlak w poprzek wyspy. Już od kilku dni przymierzałem się do tego spaceru, ale przy kiepskiej widoczności i w błocie na szlaku nie byłaby to zbyt wielka przyjemność. Szosą wzdłuż strumienia dochodzę do elektrowni na ropę. Hałas niesamowity. Tu kończy się asfalt, a po kilkuset metrach droga przechodząca w ścieżkę. Wspinam się ostro pod górę długi czas słysząc jeszcze hałas elektrowni. Ścieżka wiedzie wąskim grzbietem porośniętych gęstą dżunglą gór. Góry może nie są zbyt wysokie, ale osiągają ponad 400 m npm. Ścieżka jest pełna korzeni tworzących niemalże naturalne schody, dobrze, że jest sucho, bo inaczej byłoby bardzo ślisko. Najefektowniejszym szczytem jest Te Rua Manga, czyli Igła. Jest stąd widok na obie strony wyspy aż po ocean. Na sam szczyt Igły nie wchodzę, bo to pionowa ściana skalna. Tu robię przerwę na posiłek i na podziwianie widoków. Zejście na drugą stronę jest mniej efektowne i żmudne, bo ścieżka jest śliska. Do plaży, która jest tuż przy szosie i przy osadzie Rutaki dochodzę pod wieczór. Nie jest to specjalnie dobre miejsce na dzikie obozowanie, ale w pobliżu jest niski most i pod nim układam się do snu.
Kilkakrotnie pada przelotny deszcz, więc most jest dobrym zadaszeniem. Nad ranem coś mnie gryzie w nogę tak dotkliwie, że piekący ból odczuwam cały dzień. Po ugryzieniu opuszczam miejsce pod mostem mając nadzieję, że to żaden jadowity stwór (później się dowiaduję, że to centipedia, a na wyspach nie ma jadowitych stworzeń). Pod mostem coś mnie ugryzło, poza mostem znowu moknę, ech... Zaczynam być zły na tutejszy zakaz obozowania, bo raz - muszę się ukrywać, a dwa - nie mogę rozbić namiotu, który ochroniłby mnie przed komarami i innym robactwem oraz przed deszczem.