niedziela, 20 lis 2011 Stambuł, Turcja
Port Moresby - osiedle na wodzie Po 1,5 godzinnym locie ląduję na lotnisku Jackson. Wysiada zaledwie kilku pasażerów (reszta leci dalej do Japonii), więc przejście przez odprawę migracyjną jest szybkie. Wykupuję wizę. Która wklejana jest do paszportu i wychodzę na zewnątrz. Korzystam z uprzejmości obsługi lotniska i dzwonię do znajomego Kenlokai - będzie za jakąś godzinę. Okolice lotniska leżącego na skraju miasta są mało zachęcające - kurz, śmieci, i chaos architektoniczny. Przed lotniskiem jest spory tłum ludzi - to Papuasi czekający na loty. Papua Nowa Gwinea nie ma prawie dróg, stąd aby dostać się w poszczególne regiony kraju jedynym środkiem transportu pozostaje samolot. Przyjeżdża Kenlokai i od razu zabiera na przejażdżkę po mieście. Miasto jest bardzo rozległe i bardzo ładnie położone - rozciąga się od morza ku górom. Brzeg to dwie zatoczki osłonięte cyplem, a do tego niewielkie wysepki. Część nadbrzeżna to plaża, wzdłuż której biegnie promenada. Dalej zaczynają się wzgórza i wśród tych wzgórz są dzielnice. Urbanistycznie miasto zupełnie mi się nie podoba. Z ulic widać przeważnie budynki przypominające hale produkcyjne bądź magazyny. Wszystko za bardzo solidnymi kratami i z ochroniarzami, zaś place są pełne gruzu. Okazuje się, że większość tych budynków to supermarkety, restauracje, ale również magazyny. Są też i bloki mieszkalne, chaty na palach, biurowce, luksusowe wille, ale wszędzie jest bałagan. Oprócz gmachu parlamentu nie ma tu ciekawego budynku. Na polu golfowym adrenalina może pójść w górę - w stawie żyją krokodyle. Port Moresby nie jest bezpiecznym miastem. Kenlokai (z wykształcenia matematyk, ale mający firmę budowy dróg i mostów) jest szefem plemienia liczącego ponad 7000 osób, z tym że jego plemię żyje daleko w górach, a kontaktuje się z nimi przez telefon komórkowy. Wodzem plemienia nie zostaje się z urodzenia, ale z wyborów. Kenlokai jest wodzem od dwóch lat i został na tę funkcję wybrany większością głosów.