niedziela, 20 lis 2011 Stambuł, Turcja
Rarotonga
Vaimaanga. Typowe (prawie) wakacje. Słońce, palmy, plaża, ciepła woda. Leżę na plaży od czasu do czasu wchodząc do wody. Nie ma prawie fal, bo załamują się one na początku rafy ok. 200 m od brzegu. Laguna ma ciepłą wodę , sporo wystających ponad wodę raf koralowych i sporo kolorowych rybek. Jestem mile zaskoczony faktem, że stopień zasolenia nie jest na tyle wysoki, abym po wyjściu z oceanu marzył od razu o prysznicu ze słodkiej wody. Wakacyjny dzień przerywam tylko spacerkiem do sklepiku, aby się posilić. Ceny w sklepikach rosną w miarę oddalania się od Avarua. Nocuję w śpiworze na plaży.
Miejsce, w którym jestem bardzo mi odpowiada, bo plaża jest piaszczysta, na jej skraju jest miejsce zacienione przez palmy, jest blisko do sklepu i do publicznej toalety, ale będę je musiał opuścić, bo jakaś kobieta mieszkająca w pobliżu i wynajmująca kwatery zbyt interesuje się moją osobą. Już rano przychodzi i pyta, czy aby tu nie obozuję, bo to przecież zabronione. Oczywiście zaprzeczam. Mogę w pewnym sensie zrozumieć miejscową ludność - turystyka jest ich głównym źródłem dochodu. To nie miejscowa ludność zarabia jednak najwięcej na turystach, lecz inwestorzy zagraniczni, głównie z Nowej Zelandii I Australii. Wprawdzie prawo Wysp Cooka zabrania sprzedaży ziemi obcym, ale można ją dzierżawić, więc na dzierżawionej ziemi Nowozelandczycy i Australijczycy budują spore ośrodki wypoczynkowe z wysokimi cenami.
Rarotonga
Wysokie ceny są nie tylko na usługi turystyczne, czy na towary importowane (a importowane jest prawie wszystko), ale również na produkty miejscowe - ananas przy drodze kosztuje 12 NZD. Do południa plażuję, potem ruszam dalej.
Arorangi. Krajobraz jest wszędzie podobny - przy brzegu dość płasko i ten obszar jest zabudowany, dalej góry. Wszędzie jest bardzo zielono. Plaże południowej i zachodniej części wyspy są głównie piaszczyste, choć bardzo wąskie, niekiedy stromo opadające do wody. Pływy są niewielkie. Przy drodze są często sklepiki i stacje paliwowe oraz cała masa kościołów różnych wyznań chrześcijańskich. Zbaczam trochę w głąb wyspy kierując się do niewielkiego wodospadu. Mijam uprawy taro, pomarańczy i bananów. Posilam się słodkimi mango. Wyspa jest dość czysta, śmieci zdarzają się, ale rzadko. Ludność dba o swoje posesje - grabi liście, strzyże trawniki, nie gromadzi klamotów na zewnątrz. Najczęściej zadawanym mi pytaniem jest pytanie o mój hotel.
Kończę pierwszą rundę wokół wyspy dochodząc do płyty lotniska, mijam budynek parlamentu (parlament liczy 24 członków, a budynek to niewielki barak) i z kolejną napotkaną osobą, która pyta, gdzie nocuję wdaję się w rozmowę polityczną, stąd te dane. Są tu dwie partie - Demokratyczna Partia Wysp Cooka i Partia Wysp Cooka i wg mojego rozmówcy niczym się nie różnią.
Rarotonga - motu
W porcie są dwa statki - jeden z Fidżi z paliwem, drugi maleńki wypływający niebawem na Hawaje. Tankowiec mnie nie zabierze - przepisy zabraniają, zaś kapitan (i jednocześnie właściciel) małej łajby chętnie by mnie wziął, bo wozi pasażerów na północne Wyspy Cooka, ale z ceną 70 NZD za dobę, co przy szybkości 6 węzłów daje długi rejs no i bez powrotu.
Tupapa. Na koralowej plaży z mocno zarośniętym gęstwiną krzaków brzegu znajduję odludne miejsce na nocleg. W nocy spada rzęsista ulewa, ale już nie reaguję - rano wyschnę. Na tej skalisto-koralowej plaży jest jeden plus - rzadko kiedy ktoś tu przechodzi, bo marsz jest bardzo trudny i uciążliwy. Poza tym teren porasta dość buja roślinność, tak, że można się pośród niej nieco schować.
Nocując nielegalnie mam trochę obaw. Obawiam się nie tylko władz, ale i mieszkańców, bo jeszcze w żadnym kraju na świecie nie pytano mnie, gdzie nocuję. Nikt mnie tu nie pyta o imię, skąd jestem, czy Rarotonga mi się podoba, jak długo podróżuję, ale wszyscy pytają o miejsce noclegu i tylko o to. Odpowiadam, że nie pamiętam nazwy hoteliku. Może powinienem zamienić duży plecak na mały (duży gdzieś ukryć), wówczas wyglądałbym może mniej podejrzanie. W południe zawieram znajomość z Maoryską wyplatającą kosze z liści palmowych na jakąś lokalną imprezę.
Rarotonga
Częstuje mnie owocami i ciastem. Rozmowa przebiega miło, więc oferuję pomoc przy wyplataniu. Po krótkim instruktażu wyplatam kosze, co nie jest rzeczą prostą. Podczas, gdy Maoryska wyplata 3 kosze, ja w tym czasie jeden, ale jest ważne, że moje kosze też są solidnie zaplecione.
Dobrze, że tutejsza pora deszczowa nie jest podobna do tej w Gujanie Francuskiej. Pada wprawdzie codziennie, niekiedy kilkakrotnie, ale są to opady krótkotrwałe, choć dość obfite. Dzisiejsza noc była przerywana dwukrotnie rzęsistym deszczem. Po śniadaniu suszę siebie i rzeczy, po czym maszeruję do Ngatangiia, gdzie jest dzisiaj uroczyste otwarcie nowego pałacu królowej maoryskiej, czyli tzw. 'parapetówka'. Pałac to niewielki pawilon. Na trawniku stoi szereg brezentowych dachów, pod którymi siedzą licznie przybyli goście. Ponieważ goście są znamienici, więc imprezę zabezpiecza prawie cała tutejsza policja (ponad 10 osób). Gospodarzem jest oczywiście królowa, zaś wśród blisko 500 gości są: premier i członkowie rządu Wysp Cooka, goście z Tahiti, konsul z Nowej Zelandii, przedstawiciel rządu Australii, no i gubernator wysp reprezentujący królową angielską Elżbietę II (auto gubernatora ma ciekawą tablicę rejestracyjną - koronę królewską). Impreza to głównie przemówienia przeplatane niekiedy deszczem oraz śpiewami i tańcami maoryskimi. Na zakończenie jest posiłek dla wszystkich. W koszach z liści palmowych jest spora porcja - pół kurczaka, pataty, taro i kokos, wystarcza mi to na cały dzień. Prawie wszyscy przybyli mają na szyi girlandy - kobiety z kwiatów, mężczyźni z liści, niektórzy też na głowie. Wieczorem siedzę nieopodal domu królowej, w małym parku z tablicą upamiętniającą wyprawę 7 łodzi maoryskich, które wypłynęły stąd w latach siedemdziesiątych śladami ich praprzodków do Nowej Zelandii. Wieczorem niebo robi się czarne od chmur, więc na nocleg wybieram ganek kościelny.