niedziela, 20 lis 2011 Stambuł, Turcja
Wieczorem dojeżdżam do Giru, małej osady z dużą cukrownią nieco w bok od głównej trasy. Facet, który mnie tu dowozi odwiedza rodzinę, a mi wskazuje darmowe pole namiotowe. Są toalety i woda, ale nigdy bym się nie domyślił, że jest to pole namiotowe, bo nigdzie nie ma informacji ani namiotu i to już od lat. Kiedy idę z nim ku polu namiotowemu muszę bardzo uważać, bo pod latarniami skaczą setki ropuch, całe szczęście na trawie w ciemnych miejscach ich nie ma. Zasypiając słyszę jakiś stukot, to niektórzy mieszkańcy przed snem zabijają ropuchy, ale to walka z wiatrakami, bo jest ich tysiące, są w tym rejonie istną plagą, ponoć ktoś kiedyś je sprowadził, a nie mając wrogów naturalnych rozmnożyły się niepomiernie.