niedziela, 20 lis 2011 Stambuł, Turcja
Efate - w drodze naokoło wyspy Moim zamiarem jest obejście wyspy naokoło. Na Efate, podobnie jak na wielu wulkanicznych wyspach Pacyfiku, górzyste centrum wyspy jest niezamieszkałe, a szosa biegnie wzdłuż brzegów. Cała odległość to 120 km. Port Vila ciągnie się kilka kilometrów. Ruch samochodowy w mieście jest bardo duży, ale gdy wychodzę za miasto zamiera niemalże do zera. Idę asfaltową szosą mijając bardzo zielone tereny. Jedną z mijanych atrakcji jest niewielka przybrzeżna wysepka z komfortowym hotelem i ... jedynym na świecie podwodnym urzędem pocztowym. Urząd to mała budka, a urzędnik ma strój płetwonurka. Wysyłający musi też być płetwonurkiem, a kartki dostarcza w hermetycznej kopercie. Krótko potem dochodzę do wioski Mele Maat. Przysiadam się do grupki mężczyzn na pogaduchy. Dowiaduję się, że poza Port Vila i nielicznymi hotelami rozrzuconymi przy brzegach wyspy, nie ma możliwości zjedzenia czegokolwiek. W bardzo nielicznych wioskach bywają wprawdzie małe sklepiki, ale bardzo słabo zaopatrzone. No cóż, mam nadzieję, że jakoś przeżyję. Kilka kilometrów dalej dochodzę do szczytu z rozległym widokiem na miasto, na wysepkę i na zatoki. Kilkaset metrów dalej, nad małym strumykiem, wśród bujnej zieleni stoi kilka chatek. Na jednej z nich jest znaczek reklamowy Digicel: 'tu możesz doładować komórkę', co oznacza, że jest w niej jakiś mały sklepik. widoki Podchodzę i rzeczywiście jest za oknem kilka półeczek, a na nich kilka konserw, kilka butelek Coca-Coli, kilka bułek i napoczęta paczka papierosów (papierosy sprzedaje się na sztuki). Na drugą stronę gór podjeżdżam samochodem, kierowca sam zatrzymuje się, aby mnie zabrać. Wysiadam tuż przed zjazdem w dół, aby popatrzeć na rozciągający się przede mną widok górzystych wysp leżących blisko brzegu Efate. Nie idę daleko, bo znowu zatrzymuje się kierowca oferujący podwiezienie kilka kilometrów do Port Havannah. Nad śliczną zatoczką jest sporo działek wykupionych przez obcokrajowców z Australii, Nowej Zelandii i Chin, niektóre z nich są już zabudowane ładnymi domami lub niewielkimi hotelami. Idąc brzegiem morza postanawiam gdzieś tu rozbić namiot, choć nie jest jeszcze zbyt późno. Na jednej z działek spotykam Wilsona opiekującego się domem Australijczyków. Akurat kończy koszenie trawy, więc zaprasza mnie na kawę, a w trakcie rozmowy na nocleg do siebie. Mieszka w wiosce Tanoliu, kilka kilometrów dalej. Część obszaru, na którym są działki należała do niego, sprzedał je w ciągu ostatnich lat. Ma jeszcze dużo ziemi (ponoć przynajmniej 10% Efate), głównie jednak górzystego terenu wewnątrz wyspy. Wilson ma dużą rodzinę, więc kolacja jest w bardzo licznym gronie. Nowy dom z betonu jest dość duży, ale parterowy, a elektryczność jest wytwarzana generatorem, bo jak dotąd poza Port Vila nie ma prądu.