niedziela, 20 lis 2011 Stambuł, Turcja
Tatakamotonga - miejsce lÄ…dowania Jamesa Cooka
Wąską szosą idę przez lasy palmowe przemieszane z polami, na których rosną taro, maniok, ananasy i jeszcze inne nieznane mi rośliny. Długo nie idę, bo choć szosa jest prawie martwa, coś jedzie i mnie zabiera. Wysiadam w maleńkiej wiosce Havelulsu. Nad samym brzegiem oceanu jest jakaś grota, więc mam zamiar ją zobaczyć. Grota jest zamknięta żelazną kratą, a plaża maleńka, ale piaszczysta. Korzystam z okazji i trochę się pluskam. W kolejnej wiosce Fatumu robię zakupy. Również Tonga okazuje się nie być tanie, w zasadzie prawie wszystkie towary muszą być sprowadzone z zagranicy. Te ceny muszą być dla Tongańczyków wyjątkowo wysokie, bo na pierwszy rzut oka, kraj wydaje się być biedny, wielu obywateli Tonga pracuje w Australii lub w Nowej Zelandii. Domostwa są małe i nędzne, wiele z nich popada w ruinę, samochody wyglądają jakby zostały wyrwane ze złomowiska. Tonga otrzymuje darmową pomoc od kilku krajów, od Nowej Zelandii, Australii, a przede wszystkim od Chin. Chiny wyasfaltowały tu prawie wszystkie drogi, pobudowały szpitale i przychodnie zdrowia, zaś prawie wszystkie sklepy spożywcze są prowadzone przez Chińczyków. Nie mieszkają tu na stałe, a dostają wizy pracownicze na dwa lata, potem na krótko wyjeżdżają i wracają ponownie na dwa lata. Nawet kościoły są na Tonga bardzo skromne. Posiliwszy się nieco maszeruję dalej, teraz już nie przez dżunglę, ale przez otwarte przestrzenie pastwisk zamykając pętlę w Tatakamotonga, gdzie podobnie jak Cook ucinam sobie drzemkę pod drzewem banyan.
Kauvai - podupadła letnia rezydencja królewska
Na małym trawiastym placyku jest mały obelisk z informacją o Cooku i niewielki pawilon pamiątkarski, ale chyba już od lat nieczynny. Cook czuł się tu bardzo dobrze i był zachwycony gościnnością mieszkańców wyspy, nie wiedział, że wojownicy tongańscy szykowali zamach na jego życie chcąc zagarnąć jego statki. Wypłynął w porę.
Z Vaini przemierzam wiele kilometrów wśród pól i lasów palmowych, gdzie nikt nie jeździ, do letniej rezydencji królewskiej Kauvai. Po dojściu na miejsce głęboko się rozczarowuję - mały pawilon jest nieużywany od lat i jest w stanie ruiny. Taras pawilonu jest zniszczony przez korzenie drzew, zaś wewnątrz na podłodze leżą porozwalane i zniszczone meble oraz skorupy talerzy. W drodze powrotnej przechodząc obok plantacji palm kokosowych mam okazję poznać trenera narodowej drużyny rugby, najbardziej popularnego sportu na Tonga. Plantacja należy do niego, a jeden z jego kolegów wspina się na boso na palmy i je ścina. Mają wzmocnić trenowaną drużynę podczas treningu. Wzmacniają również mnie. Mój rozmówca grał wiele lat we Francji, do której nadal wyjeżdża wielu tongańskich zawodników rugby. Niedawno miały miejsce mistrzostwa świata, w której na 16 uczestniczących drużyn Tonga zajęło 9 miejsce. Po południu wracam do Vaini. Jest tu nowy posterunek policji ufundowany przez Nową Zelandię. Pytam, czy nie mógłbym rozbić namiotu na pięknie przystrzyżonym trawniku. Po telefonicznym skonsultowaniu się z dowódcą otrzymuję pozwolenie na nocleg w małym pokoiku gościnnym.