niedziela, 20 lis 2011 Stambuł, Turcja
Bazylika na Upolu O wschodzie słońca zatrzymuję się przy katolickiej bazylice. Przez moment drzemię na ławce pod dachem, ale sen przerywają mi przybyli na mszę wierni. Msza święta to barwne widowisko z efektowną muzyką i pięknym śpiewem. Większość wiernych jest ubrana na biało, zaś muzycy i niosący dary są poprzebierani w dawne stroje polinezyjskie, nawet księża są przystrojeni girlandami kwiatów. Po mszy bazylika szybko pustoszeje, ja zaś biorę prysznic, po którym mam zamiar położyć się spać. Nagle zjawia się jakiś facet chcący odwiedzić księży. Spóźnił się - nikogo już nie ma. Gość okazuje się być adwentystą wykładającym na uniwersytecie adwentystów pod Port Moresby na Papui Nowej Gwinei. Oferuje mi gościnę u swojej rodziny kilka kilometrów dalej. Nowy rok zaczyna się dla mnie bardzo religijnie, uczestniczę w skromnym nabożeństwie adwentystów, po którym jest wspólny posiłek dla wszystkich wiernych w pawilonie pastora zwanym fale (dach na palach). Jest niesamowicie parno i wilgotno. Po posiłku mogę nareszcie się zdrzemnąć. Adwentyści nie obchodzą świąt, ale ci z Polinezji zjeżdżają się w okresie noworocznym do swoich rodzin i miejsca pochodzenia. Rodzina, u której jestem zdaje się być dość typowa - jej członkowie zjechali z różnych stron świata: Papui Nowej Gwinei, Nowej Zelandii, USA, Australii i Samoa Amerykańskiego. Wieczorem jest jeszcze jedno nabożeństwo, ale już w nim nie uczestniczę. Tym razem posiłek po nabożeństwie jest tylko dla członków rodziny (dla mnie również). Zarówno pastor, jak i członkowie rodziny troszczą się o mnie. W domach nie ma wprawdzie miejsca do spania, ale dostaję maty, koce i poduszki, które rozkładam na podłodze w fale. W takich przewiewnych domach mieszka większość Samoańczyków.