wtorek, 3 wrz 2013 Chengdu, Chiny
park rozrywki w Sanjiang Wstajemy o 5.30 , deszcz leje jak z cebra.Romek jest też od paru dni pokręcony ,złapały go bóle kręgosłupa.Trudno trzeba ruszać, peleryny na grzbiet, latarki w ręce , budzimy hotelowego żeby odebrać"jadzin"/depozyt hotelowy/ i próbujemy łapać taksówkę. Ciemno jak "u murzyna" , nic nie jedzie, a deszcz grzmoci niemiłosiernie- jak z filmu grozy. Wreszcie coś trafiamy , ale kierowca nie bardzo kuma gdzie chcemy jechać.Po dotarciu na dworzec , okazuje się że jest zupełnie ciemny, ani żywego ducha- a wg informacji autobusy do Huaihua mają jeżdzić od 5 rano.Nie pierwszy raz żadna z informacji się nie pokrywa z rzeczywistością.Po godzinie niepewności wreszcie ktoś się zjawia i ruszamy pierwszym autobusem o 8.Niepewność czy zdążymy , bo pociąg mamy o 10,18, a podobno autobus jedzie 2 godz./jechał 1godz/<div><font face="Arial" size="2">Dworzec autobusowy" podobno "jest blisko kolejowego , ale to też rzecz względna, dla nas blisko to idziemy na nogach, Roman ledwo daje radę z plecakiem, i to blisko to jest 10 min drogi z ciężkimi plecakami.Wszystko potem jakoś się układa i po 4 godz jazdy pociągiem jesteśmy na jakieś zapyziałej stacji .Romek mówi że wybieram już coraz mniejsze dziury.Busik do miasta/8 km drogi/ i kierowca wysadza nas koło jakiegoś hotelu.Po drobnych negocjacjach, pani opuszcza cenę na 120Y/ hotel dość porządny , ale bez wi-fi/.Smaczku całości dzisiejszej sytuacji dodaje informacja że nikt nie mówi po angielsku, porozumiewamy się za pomocą karteczek z napisami po chińsku, przewodnikiem , biletami , gestami itd.mnie to tak bardzo nie stresuje , ale Romka tak.Kąpiel , drobny odpoczynek, suszenie mokrych rzeczy i idziemy do miasta , bo już 16 i zaraz będzie ciemno.Sanjiang ulokowany jest ładnie nad zieloną rzeką ,zakupy jedzeniowe i trochę poznawania miejsca. Stanowimy miejscową atrakcję , ludzie są bardzo mili i uśmiechnięci.Trafiamy na skwer gdzie starsi ludzie grają w karty , domino i inne gry/ gra muzyczka, ktoś śpiewa/.U nas takie zbiorowe rozrywki już nie istnieją./ wszyscy pozamykani w swoich dziuplach/. Podchodzimy pod niedaleką wieżę bębnów / dawniej obiekt obronny- dziś miejsce śpiewów i występów artystycznych/.Jesteśmy w rejonie mniejszości Dong i to oni są wspaniałymi cieślami i stolarzami i twórcami tych wież.<div><font face="Arial" size="2">Trafiamy na próbę grupy lokalnie ubranych kobiet, zapraszają nas do wspólnego tańca - jest bardzo przyjemnie i wesoło- nawet Romek choć z bolącym kręgosłupem ale jakoś się rozruszał.Takie zachowanie ludzi bardzo pozytywnie nastraja i choć mieliśmy męczący dzień - jest dobrze