wtorek, 3 wrz 2013 Chengdu, Chiny
nasz hostel w Danbie
Po przeanalizowaniu sytuacji doszliśmy do wniosku , że aby zobaczyć główne szczyty Sigunian Shan musielibyśmy iść na dwu lub trzydniowy treking, co pociąga za sobą dość duże koszty/ jeden dzień 500Y/os / - rezygnujemy z tego i dziś jedziemy dalej do Danby.Żegnamy się serdecznie z Fipi i Yuki , ładujemy plecaki i w drogę.Po około 3 godzinach jesteśmy na miejscu.Jechaliśmy razem z Amerykaninem i jego żoną z Tajwanu- są wspinaczami , mają ogromne wory sprzętu.
<b>Lokujemy się w hostelu za 80Y i po krótkim odpoczynku idziemy rozeznać teren i coś zjeść.Spodziewaliśmy się ładnej cichej miejscowości wg opisu w przewodniku , a tu rozczarowanie.
Danba położona jest w bardzo stromym wąwozie którego dnem płynie rzeka Dadu , w związku z tym
budynki stawiane są na wydzieranym przyrodzie każdym skrawku.Ale nie w tym rzecz , po prostu jest tu brudno , śmierdząco i niechlujnie .Może to wrażenie spotęgowane jest tym że cała miejscowość jest rozkopana - jakieś inwestycje drogowe i kablowe.Danba jest rozciągnięta na paru kilometrach wzdłuż rwącej górskiej rzeki. Na jedzenie wybieramy małą jadłodajnię , jest parę obrazków jedzenia na ścianie , a reszta jadłospis po chińsku.Ja wybieram na chybił trafił , coś pokazuję palcem za 18Y , a dla Romka ryz z warzywami.Właściciele okazują się bardzo sympatyczni , śmiejemy się razem z siebie i uczę ich liczyć po angielsku. Jedzenie okazuje się super.
Niby jest to też Syczuan ale inne potrawy niż w pobliżu Chengdu, mniej ostre i bez tak dużej ilości oleju.W sumie żegnamy się zaprzyjażnieni.
</b>