niedziela, 26 lis 2006 New Delhi, Indie
Podnicherry Pondicherry to była enklawa francuska na terenie Indii. Szachownicowy układ ulic, trochę budynków kolonialnych nad brzegiem oceanu i klika kościołów katolickich - to wszystkie pozostałości po tamtym okresie. Przez środek miasta przebiega cuchnący kanał, tak cuchnący, że naprawdę robi się bardzo mdło. To wszystko zdążam zobaczyć idąc przez miasto w poszukiwaniu noclegu. Zatęchły pokoik za 150 IR - nic tańszego nie da rady tu znaleźć. Pondicherry reklamowane jest jako miasto z wdziękiem francuskim - ja takiego wrażenia nie odnoszę. Z hotelu o oryginalnej nazwie "Surya Swastika" ruszam w poszukiwaniu tego francuskiego ducha. Nadbrzeżna część miasta jest jeszcze stosunkowo czysta, ale jak wymarła - nie ma ludzi. Przechodzę wzdłuż nieciekawej promenady prowadzącej wzdłuż kamienistego wybrzeża. Jedynym ciekawym elementem dla mnie są dwie latarnie morskie - stara i nowa. Gwarna, ale i brudna jest główna ulica zwana jak wszędzie Mahatma Gandhi Road. Mówi się, że Hindusi oferujący swoje usługi są bardzo namolni. Mam odmienne zdanie - do Wietnamczyków nie mają podskoku i mogliby u nich pobierać nauki. Chodząc po miastach jestem zahaczany głównie przez rikszarzy, rzadziej przez taksówkarzy, ale oferta kończy się na jednym skromnym pytaniu po usłyszeniu mojej odmowy. W Wietnamie musiałem salwować się ucieczką, tu wszyscy odchodzą sami. W Pondicherry jest sporo turystów francuskich. Ogólnie rzadko spotykam zagranicznych turystów z wyjątkiem obiektów turystycznych. Po kilku tygodniach podróżowania przez Indie poczyniłem pewne spostrzeżenia odnośnie współczesnych turystów. Są przede wszystkim bardzo wygodni i nie ruszają się nigdzie bez przewodnika "Lonely Planet" kierując się jego wskazówkami. Jeżdżą lepszymi autobusami, na dworcu wsiadają od razu w rikszę, mało chodzą pieszo i spędzają wiele dni tylko w typowo turystycznych miejscach. Połowa narzeka na żarcie, połowa chwali hinduską kuchnię, szczególnie kuchnię południowych Indii. Trochę jest w tym racji, bo i mnie wydaje się, że tutaj jest lepiej z jedzeniem, niż w północnych Indiach, jednak dla mnie obie kuchnie są niesmaczne i trudne do przełknięcia. Wszyscy (z małymi wyjątkami) mają przynajmniej raz biegunkę, co mnie jakoś ominęło. Nikt nie pija wody z kranu (chyba tylko z wyjątkiem mnie).