niedziela, 26 lis 2006 New Delhi, Indie
Madurai - świątynia drawidyjska Pociąg do Madurai jest dopiero po południu, więc decyduję się na poranny autobus.Dworzec autobusowy jest wyjątkowo jak na Indie spokojny i sprawia wrażenie nieczynnego. Planowy autobus o 9:30 nie nadjeżdża. Nie ma informacji, rozkład jazdy jest w alfabecie hinduskim, nie ma kas, nie ma nawet żadnego baru czy sklepiku. To najbardziej nietypowy dworzec autobusowy, jaki widzę w Indiach. Podjeżdża jakiś jeep szukający pasażerów na kurs do Madurai - chce 200 IR - oferuję 130 IR (za autobus zapłaciłbym 110 IR) - jeep odjeżdża. Czekam. Po kwadransie jeep wraca i zgadza się na moją cenę. W towarzystwie młodych pielgrzymów robiących miesięczną pielgrzymkę po świątyniach jadę dość szybko na północ. Prawie cały odcinek 240 km jest w przebudowie. Teren jest płaski i chyba bardzo wietrzny, bo przez kilkadziesiąt kilometrów ciągną się wiatraki energetyczne. Chyba jest to jedna z największych na świecie farm wiatrakowych. Po 4 godzinach wysiadam przed główną świątynią w centrum Madurai. Hoteli są dziesiątki, ale trochę trwa zanim trafiam na hotel za 100 IR. Mogę teraz zwiedzić kompleks świątynny Sri-Meenakshi zbudowany w XVI wieku. Co się rzuca przede wszystkim to 12 wysokich na 50 m wież pełnych kolorowych bóstw hinduskich i zwierząt. Całość jest otoczona wysokim murem. Wstęp jest wprawdzie bezpłatny, ale do większości pomieszczeń innowiercom nie wolno wejść. Pielgrzymów są tysiące. Przebiegają przez świątynię odprawiając swoje rytuały, czyli modląc się, zapalając znicze i znacząc czoło czerwoną kropką. Wnętrza pełne korytarzy z kolumnami i wnękami z rzeźbami głównie lingam (fallus symbolizujący boga Shiwę) i byka Nandi (wierzchowiec Shiwy) są mroczne i ponure. W przedsionkach świątyń kwitnie handel, jest mnóstwo żebraków, co sprawia wrażenie tandetnego jarmarku. Nie odnoszę wrażenia spirytualizmu.