niedziela, 26 lis 2006 New Delhi, Indie
Typowa ulica w nizinnej części Nepalu Do granicy z Nepalem w Panitanki jest niedaleko. Jeździ tam sporo autobusów. Po godzinnej jeździe przez nieprzerwanie zabudowany teren wysiadam w rój rikszarzy. W ciasnocie ulicznego ruchu przepycham się do indyjskiego punktu granicznego. Mały barak gdzieś na uboczu to punkt odprawy i zdaje się, że Hindusi i Nepalczycy przekraczają granicę bez odprawy, bo oprócz mnie nikogo w małym biurze nie ma, zaś przez granicę ciągną nieprzerwanie riksze rowerowe. Przechodzę przez długi most nad suchym, kamienistym korytem rzeki z cieniutką strużką wody i melduję się w nepalskim baraku w Kakarvitta. Za 30 USD otrzymuję od ręki wizę nepalską ważną przez 60 dni. Jeszcze kilka dni temu w trakcie pobytu w Sikkim słyszałem, że z powodu jakichś zamieszek spowodowanych partyzantami maoistowskimi granica była zamknięta. No ale to już przeszłość. Na razie nie widzę żadnej różnicy między Indiami a Nepalem, ten sam bałagan i kiepska informacja, nie mogę się nawet dowiedzieć, gdzie jest dworzec autobusowy. Chcą to wykorzystać naganiacze jakiegoś biura turystycznego wmawiający mi, że nie ma tu dworca autobusowego, a autobusy odjeżdżają sprzed biur podróży. Z trudem udaje mi się ich pozbyć i drogą prób i błędów dotrzeć w końcu do placu zwanego dworcem autobusowym. Tu kolejne trudności z informacją, bo konduktorzy ciągną mnie do swoich autobusów jadących do Kathmandu, a ja nie chcę jechać bezpośrednio do Kathmandu, tylko bliżej do Itahari. Wyłapuje mnie w końcu właściwy konduktor i za chwilę jadę. Do Itahari jest 100 km.