niedziela, 26 lis 2006 New Delhi, Indie
Ahmedabad - baoli, czyli studnia
Tuż przed południem ruszam dalej pociągiem do Ahmedabad, największego, bo liczącego blisko 5 milionów miasta w stanie Gujarat. Cały dzień jazdy przed mną. Za oknami jednostajnie monotonny krajobraz - płasko z polami uprawnymi naprzemiennie z nieużytkami, nieliczne kępy drzew i ciągle takie same wioski i miasta. Środowisko naturalne Indii jest bez wątpienia najbardziej zniszczonym na całej kuli ziemskiej. Na stacjach obserwuję bezpardonowo staczaną walkę o wejście do pociągu. Podróżują głównie mężczyźni. Stojąc w kolejce po bilety widuję tylko nieliczne kobiety. Dworce w Indiach są duże, bywa, że jest 20 okienek kasowych, z czego jedno przeznaczone wyłącznie dla kobiet, a wszystkie są podobnej długości. Podobnie wygląda w kasach rezerwacji biletów, gdzie na 8-10 kas jest jedna wspólna dla kobiet, weteranów, emerytów, turystów zagranicznych i dziennikarzy i jest to z reguły najkrótsza kolejka. Najczęściej stawianym mi pytaniem obok tego skąd jestem, jest zdziwienie, iż podróżuję sam. Patrząc na podróżujących w licznych grupach zastanawiam się dlaczego tu podróżuje się w grupach. To że rodziny jadą razem to jest zrozumiałe, ale grupy młodych facetów klejących się przez podróż do siebie? Próbują w tym ścisku i mnie dotykać, więc zwracam im głośno uwagę i to skutkuje. Obawa przed opinią publiczna jest tu przeogromna. Pojedynczo jadący facet w Polsce nie pozwoliłby sobie raczej na agresywne uwagi robione całej grupie młodych facetów. Sfera kontaktów cielesnych między facetami w Indiach to kwestia na dłuższą rozprawę. Tu chcę tylko napomknąć, że pomimo, iż w Indiach homoseksualizm jest zabroniony, to jest to zjawisko bardzo powszechne. Na którejś stacji wsiada do pociągu dwóch transwestytów. Podchodzą kolejno do facetów i wyłuskują z każdego po 10 IR. Mnie omijają. Dziwi mnie, że żebracy przechodzący przez wagon są w stanie zebrać najwyżej kilka rupii, zaś transwestyci otrzymują od każdego aż 10 rupii. Gdy ktoś się ociąga lub zwleka z wyciągnięciem pieniędzy to transwestyci stają się dość agresywni. Czuję, że działa tu jakiś niezrozumiały dla mnie obyczaj podszyty strachem ze strony całego pociągu. Żeby dwóch przebranych facetów tak bez oporu pobierało rodzaj haraczu, to jest mało zrozumiałe. Przecież można by zareagować tak jak ja, czyli po prostu odmówić. Po ich przejściu ktoś tłumaczy mi, że transwestyci postrzegani są w Indiach jako coś w rodzaju diabłów i wszyscy się ich boją. Transwestyci potrafią trafić na wesele, aby wyżebrać spore pieniądze, bo jeśli ich nie otrzymają to są w stanie rozwalić całe wesele i co dziwne nikt im w tym nie odważa się przeszkodzić. Wreszcie dojeżdżam do Ahmedabad. Pokoik to duszna klatka z dykty na poddaszu, ale pozytywnym jest fakt dobowego wymeldowania, co oznacza, że hotel muszę opuścić dopiero jutro o 20:00, to dobrze, bo pociąg dalej mam o 22:00.
W pewnym sensie nawet olbrzymie miasta w Indiach mają coś z wiosek, mianowicie w nocy nie ma ruchu i miasto jest niemalże jak wymarłe. Ruch i oczywiście hałas zaczyna się przed świtem. Hotel jest w centralnym punkcie miasta i hałas jest tu tak olbrzymi, że nie słyszę własnego głosu. W tym harmidrze i upale kilkukilometrowy marsz do zabytkowej studni z pewnością nie należy do przyjemności. Studnia warta jest jednak tego marszu, bo jest pięknie zdobiona i na dole przyjemnie chłodna. Z przerażeniem myślę o całonocnej jeździe pociągiem drugiej klasy do Jodhpur. Na najbliższe dni nie ma już miejsc w kuszetkach, stąd nie pozostaje mi nic innego, jak taka niewygodna jazda. Moim celem na najbliższe dni jest największa na subkontynencie pustynia Thar. Na dworcu przyglądam się bezpardonowej walce o wejście do wagonu - chamstwo i egoizm w najgorszym wydaniu. Wciskam się na końcu.