niedziela, 26 lis 2006 New Delhi, Indie
Chennai - sąd najwyższy Schronisko Armii Zbawienia trzeba opuścić o 9:00 i nie można nawet zostawić bagażu na przechowanie. Obsługa nie jest zbyt miła, zresztą ze szczególną serdecznością nie spotkałem się w żadnym z hoteli hinduskich. Zamierzam zwiedzić dzielnicę z urzędami. Jest niedziela, więc ta część miasta jest dość wyludniona. Gmachy publiczne pochodzą z czasów kolonii brytyjskiej. Bardzo rozległy jest sąd najwyższy i jest to chyba jedyny obiekt godny zerknięcia w Chennai. Nie ma spektakularnych świątyń i jedynie oba dworce (Egmore i Central) pomalowane na różowo wyróżniają się z bezładnej architektury miasta. Wiele rodzin żyje na ulicy, w niektórych miejscach smród uryny jest wprost nie do zniesienia. Miasto nie ma w zasadzie centrum. Za kilkanaście dni przyjdzie mi znowu pałętać się po tym mieście po powrocie ze Sri Lanki. Kończą mi się rupie hinduskie, a nie chcę brać ze sobą większej sumy, zresztą przepisy mówią, że nie wolno wywozić tej waluty z kraju, bo gdyby nie to, kupiłbym już sobie bilet na nocny pociąg dalej na północ. Pod wieczór jadę kolejką podmiejską na lotnisko. Wysiadam na maleńkiej i całkowicie pustej stacji naprzeciw wejścia na lotnisko. Liczyłem, że coś tu zjem i kupię na jutrzejsze śniadanie, nic z tego - na lotnisku są kioski, ale z cenami trzykrotnie wyższymi, a ja mam w kieszeni tylko 100 IR, więc starcza mi tylko na zasmażany ryż. Lotnisko jest małe, ale bardzo tłoczne. Pasażerowie to w 90% gastarbeiterzy lecący nad Zatokę Perską (lub wracający stamtąd). Warunków na spanie nie ma, bo w niewielkiej hali jest tylko kilka foteli. Wylot mam jutro o 10:30. Siadam w fotelu, obserwuję ludzi i myślę o pewnych aspektach hinduskiego życia. W Indiach mających grubo ponad 1 miliard ludzi żyje ponad 20 milionów milionerów, co przy rodzinie składającej się przeważnie z 10-15 osób żyjącej pod jednym dachem daje 20-30% bogaczy. Dalej jest olbrzymia warstwa średnia. Której powodzi się całkiem nieźle. Podejrzewam, że żebraków i nędzarzy jest procentowo 10-15%, ale oni rzucają się na ulicach w oczy, stąd wrażenie, że Indie są krajem biednym. Wejście do przedsionka lotniska kosztuje 60 IR, a całe rodziny odprowadzające jednego odlatującego płacą za to od 500 do 1000 Rs w zależności od liczebności rodziny odprowadzającej, co nie jest kwotą małą. I tylko za to, żeby odprowadzić kilkanaście metrów dalej.