niedziela, 26 lis 2006 New Delhi, Indie
Dworzec autobusowy w Mandalay jest olbrzymim zakurzonym placem pełnym dziur, gdzie parkują setki autobusów i ciężarówek. Jest to jednocześnie teren magazynów, gdzie przeładowuje się ciężarówki. W Myanmarze nawet taksówkarze są dość mili, pomimo iż nie korzystam z ich usług. W tym chaosie nie bardzo wiem, w którą stronę ruszyć do odległego o 7 km centrum miasta, a oni są jedynymi, którzy w tym tłoku mówią nieco po angielsku i mogą wytłumaczyć, jak dotrzeć do centrum. Drugie co do wielkości miasto Myanmaru swoją architekturą bardziej przypomina wieś i tylko potężne stupy ze świątyniami i klasztorami wokół przypominają, że była tu kiedyś, choć na krótko, stolica potężnego państwa. Mandalay ma kratkowy układ ulic z numerami zamiast nazw, więc łatwo wszędzie trafić. Mijając brudne i zatłoczone pojazdami ulice, przy których stoją liczne warsztaciki i sklepiki już po zmroku docieram do taniego hotelu w pobliżu targu nocnego z jednej i rozległego targowiska dziennego z drugiej strony. W pobliżu jest też sporej wielkości złota stupa z klasztorem wokół. Plusem, a zarazem minusem hotelu jest agregat prądotwórczy. Plusem, bo zawsze jest prąd, minusem, bo duży agregat robi duży hałas. Po zrzuceniu plecaka korzystam z garkuchni targu nocnego.