niedziela, 26 lis 2006 New Delhi, Indie
Plaża w Arambol
Jadę na północ stanu Goa. Niewielki odcinek kilkudziesięciu kilometrów pokonuję kilkoma autobusami. Pierwsza przesiadka w Panaji, druga w Mapusa i dopiero trzecim autobusem dojeżdżam do Arambol. Droga jest bardzo wąska i kręta i prowadzi przez małe osady tonące w zieleni palm. Arambol to mała wioska w pobliżu plaży o typowo turystycznym charakterze. Tu turyści zagraniczni stanowią zdecydowaną większość. Odnajduję najtańsze lokum - nocleg na materacu na tarasie za 40 IR. Dom stoi trochę na uboczu wśród palm i dzięki temu jest tu bardzo spokojnie. Główna droga wiodąca na plażę jest pełna kramów z ciuchami hinduskimi i pamiątkami, biurami podróży, punktami internetowymi oraz mnóstwem restauracyjek i barów z międzynarodową ofertą kulinarną. Na plaży oprócz plażowiczów i turystów hinduskich są również krowy i trochę łodzi rybackich. Plaża jest szeroka z miałkim, ale szarym piaskiem. Ludzi nie ma dużo, a widok plaży jest przeciętny i sprawiający wrażenie jakiegoś nieładu - tu trochę śmieci, tam ciągający się sprzedawcy pamiątek, jakieś sklecone bary na plaży, a za plażą trochę palm i nijakość. Dopadają mnie czyściciele uszu i i inne towarzystwo z usługami, ale się ich pozbywam. Wszyscy gromadzą się przed zachodem słońca na plaży, więc i ja czekam na zachód słońca, ale jest zupełnie nieatrakcyjny. Dużo ciekawsza jest obserwacja zderzenia się dwóch rodzajów turystów - zagranicznych i hinduskich. Biali to przede wszystkim osoby pojedyncze, rzadziej dwie lub trzy osoby, ubrani luźno i bardzo różnorodnie i do tego z różnymi fryzurami, Hindusi chodzący w dużych grupach lub licznymi rodzinami ubrani jednakowo, czyli mężczyźni długie spodnie i koszule, zaś kobiety w sari. Zdaje się, że największą atrakcją dla grup młodych mężczyzn są białe dziewczyny, szczególnie w bikini. Na tarasie nocuje oprócz mnie kilku młodych Europejczyków.
Postanawiam trochę poleniuchować i zostać tu ze dwa - trzy dni. Po śniadaniu rozmawiam z sąsiadami na temat kuchni hinduskiej. Każdy z nich miał lub ma (niektórzy po raz kolejny) kłopoty z żołądkiem, czyli biegunkę (co mnie, choć pijam wodę z kranów na razie omija). O jedzeniu hinduskim wyrażają się różnie, niektórzy są podobnego zdania, jak ja, że kuchnia hinduska jest nie do strawienia, niektórzy niektóre potrawy hinduskie lubią. To towarzystwo obok mnie to: Dunka, Belg, Australijczyk, Koreańczyk, Hiszpanka, Niemiec i Norweg. Pogoda nie jest zbyt specjalna. Jest wprawdzie ciepło, ale słońce jest albo zamglone, albo zachmurzone, stąd i zachody słońca nie są powalającym spektaklem. Najlepsze z tego wszystkiego to nocleg na tarasie pod palmami.
Po dwóch dniach dość mam leniuchowania, więc ruszam w dalszą drogę. Autobus jedzie jakąś okrężną trasą do Mapusa, ale dzięki temu widzę sporo wiosek i pól ryżowych. Małe domki są kryte dachówką i pamiętają pewnie jeszcze czasy portugalskie. Teren jest pełen lasów palmowych i rzek, po których pływają łódki wydobywające piasek z dna rzeki. Kończy się kasa, więc w Mapusa korzystam z bankomatu i jadę dalej do Panaji