niedziela, 26 lis 2006 New Delhi, Indie
Pokhara
Opuszczam Kathmandu. Przez cały dzień telepię się w autobusie po krętych drogach raz w dół raz w górę, do drugiego co do wielkości miasta Nepalu - Pokhara. Autobus jest dość wygodny i jest sporo luzu. Większość Nepalczyków jeździ na krótkie trasy - ze wsi do najbliższego miasteczka i z powrotem. Z powodu luzów konduktorzy często biegają w poszukiwaniu pasażerów, czym przedłużają czas jazdy. Po drodze jest kilka przerw na posiłek. Góry są piękne i dość gęsto zamieszkałe. Patrząc w dół w przepaści pod autobusem myślę, że autobus jedzie często za szybko i na granicy ryzyka, a to przecież rupieć. Pokhara leży wśród łagodnych gór nad jeziorem na wysokości 900 m npm. Ta niewielka wysokość powoduje, iż już teraz pod koniec marca jest tu diabelnie upalnie. Pokhara nie ma zabytków, miasto jest rozwleczone ze słabo zabudowanymi przestrzeniami, pełne kurzu i nieatrakcyjne. Na obrzeżach jest kilka obozów dla uchodźców tybetańskich oraz regiment wojska Ghurków. Atrakcją Pokhara są pobliskie ośnieżone szczyty Himalajów z Annapurną i Machhapuchhre, ale z powodu zamglenia i zachmurzenia dzisiaj niewidoczne. Może jutro?
Nadal zamglenie nie pozwala dostrzec wysokich szczytów. Dzień poświęcam na odwiedzenie pobliskich obozów dla uchodźców tybetańskich i na rozmowach z nimi. Długo by pisać, ale ich sytuacja jest niewesoła. Są tu już trzecie pokolenie i nadal nie mają w zasadzie żadnych praw - nie mają nawet dowodów tożsamości o innych rzeczach nie wspominając.