niedziela, 26 lis 2006 New Delhi, Indie
Inle - rybacy Hotelowe śniadanie w hotelach w Myanmarze to sok, owoce i do wyboru kawa lub herbata oraz naleśnik lub jajko z tostami, masłem i dżemem. Zostaję obudzony o 7:00, szybko jem śniadanie i podążam na przystań. W kanale jest sporo tubylców z okolicznych wiosek przybyłych z towarami na handel oraz wielu turystów wybierających się na całodniowy rejs. Noce są chłodne, wręcz zimne, ale dni upalne. Widoczność na dużą odległość jest słaba z powodu zamglenia. Drewniana łódź jest długa i wąska i ma bardzo głośny silnik. Pasażerowie siedzą jeden za drugim. Dla turystów na drewnianym dnie są miękkie siedzenia. Zapowiada się nieźle. Długim na 3 km kanałem płyniemy do jeziora. Początkowo na brzegach są domostwa, potem odchodzące w bok liczne kanały i kanaliki, pomiędzy którymi uprawia się warzywa. Do ogródka warzywnego można dotrzeć tylko łódką. Jezioro jest duże, tak że nie widać końca. Grząskie brzegi są porośnięte trawami. Wszędzie jest sporo łódek. Najciekawsze, bo dla mnie nowe, są sieci rybackie w kształcie dużego kosza - na konstrukcji bambusowej jest siatka. Pierwszym celem jest wioska położona wprawdzie przy brzegu, ale na wodzie (domy na palach), tak że do każdego domostwa można dotrzeć łódką. Kilka domostw i klasztor stoją na twardym gruncie, ale też są na palach. Domy mają konstrukcję szkieletową z belek, są obite deskami lub bambusem, a pokryte liśćmi palmy lub falistą blachą. Inle - domy Część mieszkańców wioski to animiści. Wśród drzew na brzegu stoją ich niewielkie ołtarze w kształcie bambusowych klatek z figurkami zwierząt lub roślin. Przez wody jeziora i liczne kanały płyniemy dalej mijając liczne pływające ogrody warzywne, mokradła, kolejne wioski i pagody ku rzece prowadzącej do wsi Indein. Miejsce to ma dwie atrakcje - targ, na który ściągają okoliczni mieszkańcy jeziora i gór oraz ruiny setek stup. W planie dnia jest tu postój na 1 godzinę. W ciągu tej godziny zwiedzamy zaledwie część, więc wydłużamy pobyt do 2,5 godzin. Oprócz licznych tubylców z różnych grup etnicznych przewija się tu masa turystów. Miejsce bardzo przypada mi do gustu, chętnie zostałbym tu na kilka dni. Kolejnym punktem programu są odwiedziny w domach-manufakturach. Z większości rezygnujemy, bo i tak nie mamy zamiaru kupować pamiątek, ale decydujemy się na odwiedziny rodziny z plemienia Długoszyich trudniących się rzeźbiarstwem i przędzeniem (tu szybko znikamy czując się trochę jak w zoo), dalej wytwórni cygar zatrudniających młode dziewczęta robiące ręcznie 1000 cygar dziennie, potem jubilera i dużego zakładu tkackiego. Wszędzie dopływamy do niewielkiego pomostu przy domu i witani jesteśmy bardzo życzliwie, choć z góry uprzedzamy, że niczego nie kupimy. Gdzieniegdzie jesteśmy częstowani herbatą i ciastkami, a wszędzie oprowadzani słuchając wyjaśnień i przyglądając się manufakturowej produkcji. W wytwórni cygar przysiadam się do dziewcząt robiących cygara i spędzam czas na miłej pogawędce paląc cygaro. Kręcąc się wśród wiosek czas szybko upływa. Rezygnujemy z przerwy na posiłek odwiedzając oprócz dwóch klasztorów (jeden nowy niezbyt ciekawy, drugi stary z duchem z wpływami wielu kultur i wytresowanymi skaczącymi kotami) również parę pagód. Słońce chyli się ku zachodowi, gdy płyniemy z powrotem do Nyaungshwe. Dokładnie o zachodzie kończymy bardzo atrakcyjny dzień w bardzo egzotycznym terenie.