niedziela, 26 lis 2006 New Delhi, Indie
Znowu jazda podnosząca poziom adrenaliny wśród mnóstwa riksz rowerowych. W Benapole wydaję resztę taka zostawiając, jak zwykle kilka na pamiątkę. Na granicy niespodzianka - mam zapłacić 300 TK podatku wyjazdowego (to płacą wszyscy przekraczający granicę - może dlatego niewielu jest przekraczających granicę?) Urzędnicy migracyjni kierują mnie do okienka bankowego, ale tam kart płatniczych nie akceptują. Jakimś cudem udaje mi się przekonać urzędników, żeby przepuścili mnie bez tej opłaty - wiele razy oglądam się za siebie przy przekraczaniu granicy, czy nie cofną mnie w ostatnim momencie, ale nie. Odprawa paszportowa w punkcie indyjskim znowu długa. Urzędnik przerzuca setki razy kartki paszportu, wypełnia coś w księdze i co chwila odchodzi z pytaniami do innych, którzy niewiele mu pomagają, w końcu zwraca się do mnie z prośbą o wyjaśnienie. W tym czasie szef zarzuca mnie stereotypowymi pytaniami. Kiedy w końcu otrzymuję paszport okazuje się, że połowy nie wypełniono i historia z wypełnianiem rubryk się powtarza. Fakt przekraczania tej granicy przez białego to ponoć bardzo wielka rzadkość. Znowu tą samą aleją przemierzam 8 km i do pociągu wsiadam w ostatniej chwili.