niedziela, 26 lis 2006 New Delhi, Indie
Dworzec autobusowy Hotelik jest bardzo prosty, pokoik maleńki z niewielkim zakratowanym okienkiem wychodzącym na mur sąsiedniego domu, zaś w prześwicie między budynkami płyną ścieki, ale nad łóżkiem jest moskitiera, która jest bardzo przydatna. Nie ma bieżącej wody i trzeba myć się pod pompą na dziedzińcu. Wychodzę na miasto. Bangladesz to bardzo ubogie państwo i jest to państwo muzułmańskie. Jest jednak zdecydowanie mniej śmieci, niż w Indiach, której pod względem zabrudzenia żaden kraj nie pobije. Dworzec autobusowy usytuowany poza miastem przy szosie przelotowej. Bangladeszczycy są dość pomocni i wkrótce jadę do Khulna. Teren jest płaski, jak stół, z mnóstwem wody, polami ryżowymi i nieustannie ciągnącymi się wioskami. W Khulna na dworcu autobusowym dowiaduję się, że nie ma autobusów do odległego o 30 km Bagerhat. Wśród otaczającego mnie tłumu rikszarzy i gapiów znajduje się osoba władająca angielskim, która tłumaczy, że do Bagerhat autobusy jeżdżą z innego dworca odległego o 4 km. Drałuję przez nijakie miasto z bardzo małym centrum (kilkupiętrowe gmachy, a nawet bankomat). Próbuję pytać o drogę, ale z tym jest ciężko, bo nikt nie mówi po angielsku. Trafia mi się jakiś młody człowiek znający trochę angielskiego prosząc, aby mógł ze mną po drodze poćwiczyć trochę język angielski. Po jakimś czasie chce ode mnie otrzymać pieniądze na rikszę powrotną - ech ci nie cierpiący chodzenia na pieszo Azjaci, nawet jak są bardzo biedni, to wolą wysupłać parę taka na rikszę, niż iść na pieszo. Dochodzę do placu zwanego dworcem autobusowym i wsiadam do autobusu, który od razu rusza.