niedziela, 26 lis 2006 New Delhi, Indie
Galle - fort
Galle to port i twierdza ze starówką wewnątrz, zbudowana w czasach kolonii holenderskiej w XVII wieku na półwyspie. Leje jak z cebra. Budownictwo tego obszaru wyróżnia się in plus. Często na kwaterach są napisy "only for foreigners", co oznacza wysokie ceny, a turystów brak. Ostatni zamach samobójczy Tamilskich Tygrysów miał w Galle miejsce kilka miesięcy temu. Idę w ulewie na starówkę, gdzie są ponoć najtańsze noclegi. Zahaczony przez naganiacza targuję się krótko i kwateruję w jakiejś norze za 450 LKR. Pozostający do wieczora czas moknę doszczętnie na spacerze po starówce wymagającej porządnego remontu. Obecny stan to pleśń i rudery, choć tu i ówdzie jest już kilka odnowionych domów będących restauracjami lub hotelami.
Starówka w obrębie murów jest niewielka, tak, że można ją obejść w kilkanaście minut. Dzień jest słoneczny i spędzam go wśród uliczek, na murach i trochę w wodzie. Budowę fortu rozpoczęli Portugalczycy, główny kształt nadali Holendrzy, a w końcówce był w posiadaniu Brytyjczyków. Obecnie dzięki dotacjom rządu holenderskiego część murów i gmachów publicznych jest restaurowanych. Kiedyś było to bardzo ładne miasto, które teraz jest na liście UNESCO. Główna zabudowa to parterowe lub piętrowe domy z kolumienkami, trochę kościołów, wąskie uliczki, a całość otoczona wysokim murem, który bronił dostępu do miasta przed wiekami, ale również ochronił obecnych mieszkańców przed falą tsunami.
Galle - zabytkowy dom z epoki kolonialnej
Mury i flanki to miejsce dla dziesiątków par zakochanych tulących się do siebie i osłaniających się parasolami przed słońcem i wścibskimi. Plaża jest bardzo mała, a dno usiane koralowcami, więc bez sandałów wejść do wody nie można. Woda czysta i ciepła. Często jestem zagadywany, ale każda rozmowa przebiega podobnie, a właściwie są dwa scenariusze, a mianowicie młodzi chcą potwierdzenia jaka to Sri Lanka jest piękna i czy chcę trawkę, starsi, że są biedni i chcą ode mnie pieniądze. Lankijczycy nie robią na mnie dobrego wrażenia, jest dużo zawiści i zazdrości o pieniądze. Ponieważ nie ma turystów, to każdy zdaje się być na wagę złota, prawie każdy napotkany tubylec pyta mnie z niepokojem ile płacę za pokój na kwaterze i widać, że trudno im przełknąć fakt, że to nie oni zarabiają te pieniądze. Kończy się mój pobyt w tym kraju i wcale tego nie żałuję, co zdarza mi się bardzo rzadko. Kraj średnio atrakcyjny a ludzie mało przyjemni. Jeden facet dziś szczególnie mnie irytuje. Wczoraj w trakcie ulewy zaprowadził mnie do sklepu jubilerskiego, obejrzałem, porozmawiałem, po czym wyszedłem. Facet przedstawił się jako jubiler i mąż właścicielki. Dziś przechodziłem tamtędy. Wkrótce potem jakiś inny facet zahaczył mnie pytaniem, czy wziąłem rachunek, a w chwilę później dopadł mnie znajomy z wczoraj.
Galle - meczet
Okazało się, że to naganiacz, a nie żaden jubiler i mąż właścicielki. Podejrzewał, że coś u jubilerki kupiłem i wyjaśniał, że muszę mieć rachunek. Moim twierdzeniom, że nic nie kupiłem nie dawał wiary i jeszcze wielokrotnie w ciągu dnia zaczepiał mnie. Nie mógł przeboleć, że ewentualna prowizja umknęła mu sprzed nosa. Starówka po odrestaurowaniu będzie miała swój dawny blask i mieszkańców zawistnych o dobra sąsiadów. W społeczeństwie lankańskim brak jest jedności. Mieszkają tu dwie narodowości - buddyjscy Syngalezi i hinduistyczni Tamilowie, poza tym muzułmanie nie utożsamiający się z żadną z tych narodowości. Również tu, podobnie, jak w Indiach są szkoły żeńskie i męskie, poza tym każda religia ma własne szkoły. W rozmowach wyczuwam niechęć ludzi do wyznawców innych religii.
Po porannym spacerze wzdłuż murów twierdzy przy opuszczaniu kwatery mam utarczkę z właścicielką hotelu. Gdy się żegnam wręcza mi rachunek za dwie noce na 1800 LKR żądając dopłaty 900 LKR. Oczywiście odmawiam twierdząc, że cena została ustalona i zapłacona pierwszego dnia. Wówczas oferowała mi jedzenie u siebie, ale zerkając na cennik menu zrezygnowałem, co oczywiście jej się nie spodobało. Chcąc wyłuskać ze mnie choć coś, twierdzi, że muszę zapłacić 10 % podatek od usług. To już szczyt. Biorę ją pod rękę, prowadzę do pokoju, gdzie z żarówki kapie woda, a na posadzce jest spora kałuża i wychodzę.