wtorek, 8 kwi 2008 Sopot, Polska
Od rana męczył mnie żołądek, dlatego nawet ucieszyłem się, kiedy na śniadanie Zhang Tei Ping przyniosła tylko kubek herbaty i kilka kawałków ciastka. Przed 8-mą pożegnałem się i ruszyłem w drogę do Jining. Wiatr w miarę sprzyjał, więc w niespełna dwie godziny byłem w mieście, gdzie przy pomocy dwóch na skuterze znalazłem kafejkę internetową. Od razu pojawił się problem angielskich liter - nikt w kafejce nie znał j. angielskiego i dopiero ludzie "złapani na ulicy" wytłumaczyli o co chodzi moim przewodnikom, a ci po chwili uruchomili anielskie litery. Obsługujący kafejkę człowiek nie był zainteresowany pomocą. W kafejce spędziłem 4 godziny, a następnie ponownie zająłem się luzem w tylnym kole. Spotkany chłopak stwierdził, że nie ma profesjonalnych mechaników rowerowych w mieście i zaprowadził mnie do "ulicznego". A ten zgodnie z moimi przewidywaniami pierwszy raz w życiu widział taki rower i przy pomocy mojego chyba jeszcze bardziej go popsuł. Wówczas pojawił się jakiś chłopak i dał namiary na profesjonalny sklep. Przewodnik cierpliwie mnie tam zaprowadził. A szczęście mi dopisało - był to sklep firmowy GIANTa. Od razu stwierdzili wadę. Nie mieli jednak "szybkozamykacza", więc założyli standardowe mocowanie koła na śrubę. Za usługę zapłaciłem 20Y (ok. 3 USD).?
Po naprawie, kierując się ku wyjazdowi z miasta, trafiłem na szereg sklepów z jednej i drugiej strony ulicy.
Wkładów do mojej maszynki do golenia nie znalazłem, więc po targach kupiłem nową, z 4 wkładami za 10Y. Tam też kupiłem wodę i trochę zjadłem. Przed 18-stą ruszyłem w dalszą drogę. Niestety, tradycyjnie był już problem z wyjazdem z miasta. Pytani ludzie albo pokazywali, że nie wiedzą, gdzie jest droga albo tak machali ręką, że nie wiadomo było, czy to ma być prosto czy w prawo.?
Jednak z miasta i tak nie wyjechałem. Wszystko to za sprawą kierowcy jednego z samochodów, który wycofując sprzed sklepu zagapił się i uderzył w moje przednie kolo. Ledwo utrzymałem równowagę, ale sakwa wylądowała na ulicy. Mi się nic nie stało - mam podrapana lewa łydkę. Przy pomocy jednego z gapiów (był ich cały tłum) sprawca naprawił sakwę. Trzeba jednak remontować przednie kolo. Początkowo wydawało się, że tylko kolo trzeba wycentrować. Później okazało się, że nie działo dynamo wbudowane w piastę przedniego kola, że podczas obrotu kola w jednym punkcie cos je "trzyma". No i mocowanie błotnika zostało częściowo uszkodzone. Kierowca ani nikt z gapiów nie znal j. angielskiego, a ja nie zgodziłem się dać rower do naprawy "ulicznemu" mechanikowi kawałek dalej (oni są na każdym rogu, zazwyczaj dorabiający emeryci) pokazując na ramie napis GIANT, ten wezwał milicję. Przyjechało dwóch panów, którzy znali tylko j. chiński i nie wiele robili w temacie.
Nawet nie pomogli w walce z bandą gapiów, która dotykała przy rowerze i bagażu wszystkiego co się da. Odjechałem więc kawałek dalej i zadzwoniłem do Konsulatu RP w Pekinie. Odebrała Pani Konsul B. Gołębiewska i to ona przez telefon wytłumaczyła milicji, że chcę tylko, aby naprawiono mi rower. Pojechałem tam milicyjnym furgonem jednym z milicjantów (drugi przyjechał razem ze sprawcą). Byliśmy tam ok. 19.30, akurat zamykano sklep. Właściciel stwierdził, że jutro w rano naprawi rower. Z resztą nim milicja wypełniła swoje papierki, jeden z pracowników wykonał cześć prac. Milicja zaś postarała się o tłumacza znającego j. angielski i rosyjski. Na nie wiele się on przydał, ponieważ kiedy jakiś milicjant w cywilu zaczął machać do mnie "blacha" i krzyczeć do mnie (domyśliłem się po chwili, że chce mój paszport), ten akurat gdzieś sobie poszedł.?
Kiedy milicja wypełniła swoje papierki i poinformowała, że przyjedzie rano mi pomóc, pojawił sie problem, gdzie będę spal. Próbowano mnie wysłać do hotelu (w pobliskim noc w opcji "standard" była za 168Y), ale ja odmówiłem twierdząc, że nie takich pieniędzy na noclegi w hotelu i usiadłem na schodach kolo sklepów. Wówczas zaczęło być ciekawie. Do ok. 23-iej przewinęło się kilkadziesiąt rożnych osób - młodych i starych, biednych i bogatych. Każdy mi współczuł i chciał pomoc - dostałem m.in. wódę, chleb, herbatę. Nikt jednak nie odważył się zaproponować mi noclegu. Ok. 23-iej pojawiła się nastolatka, która przyniosła mi wodę i chleb. Z nią udało mi się trochę porozmawiać po angielsku (praktycznie nikt go nie znał). Towarzyszył nam wówczas jeszcze jakiś starszy pan i dwóch chłopaków. W pewnym momencie zaproponowała, abyśmy poszli zobaczyć "dwa tygrysy". Chłopacy nas podwieźli (nie daleko było). Kierowca pojechał, a drugi poszedł z nami. W trójkę weszliśmy na szczyt góry, gdzie stały dwa tygrysy z kamienia. Bardzo ładne miejsce i fajny punkt widokowy na miasto. Kiedy zeszliśmy, moi towarzysze postanowili komórkami zrobić sobie pamiątkowe zdjęcia ze mną. Wówczas pojawił się pan, który po krótkiej wymianie zdań z moimi towarzyszami, zaproponował mi nocleg w swoim hotelu, pod którym robiliśmy sobie zdjęcia. Dostałem pokój z telewizorem, a prysznic był kolo niewielkiego basenu.
dystans dnia - 43,23 km
czas jazdy - 2:25:42 h
średnia prędkość - 17,80 km/h
Więcej o wyprawie "Rowerem do Chin":
na stronie http://rowerem.zehej.pl/
Sponsorzy wyprawy "Rowerem do Chin":