czwartek, 1 wrz 2005 Babu, Chiny
Ten weekend spędziłam na wsi wraz z jedną z moich studentek. Zaprosiła mnie do siebie do domu. Uprzedziła mnie, że warunki są bardzo spartańskie, ale przecież ja nie jestem księżniczką.
Wieś chińska bardzo różni się od polskiej. Też tak jak miasta jest przeludniona a domy stoją bardzo blisko siebie, każdy kawałek ziemi wykorzystany jest jako grządka i pole. Prawie wszyscy trzymają jakieś zwierzęta: krowy, bawoły, świnie i drób. Mnóstwo kotów i psów, a te ostatnie są przyjaźnie nastawione, tylko bardzo brudne i często chore. Jednak nikt się tym nie przejmuje.
Domy przypominają klocki, okna bez szyb, a to ze względu na klimat, na podłodze goła wylewka. Byłam zaskoczona, że nawet nocą było w miarę ciepło, zresztą ostatnio temperatura się podniosła i na dworze jest bardzo przyjemnie. Na wyposażenie domu składa się trochę najpotrzebniejszych mebli, ale prawie wszyscy mają już telewizor i pompę z wodą na podwórku. Telewizor, lodówka i jeśli ktoś posiada motor stoją w pierwszym pokoju, tu się przyjmuje gości i spożywa posiłki. W pozostałych są łóżka, szafa, jakiś sprzęt i najczęściej ryż.
Rodzice mojej studentki okazali się być bardzo gościnni, lecz mało mogłam z nimi porozmawiać ze względu na barierę językową. Wprawdzie ona tłumaczyła, ale to już nie to samo co bezpośrednia rozmowa.
Wieś położona jest wśród wzgórz i pod jednym z nich mieści się potężna jaskinia po której można chodzić nawet 4h. Jest udostępniona dla turystów, trochę nawet oświetlona, lecz ze względu na utrudnienie komunikacyjne niewielu z nich tu zagląda, oczywiście mam na myśli tylko Chińczyków. Dookoła pola i pracujące od rana do wieczora kobiety. Muszą włożyć dużo pracy aby wyhodować swoje warzywa a przede wszystkim nanosić wody do ich podlania i tak 3 razy dziennie. Życie na wsi jest bardzo ciężkie i wcale się nie dziwię, że ludzie tak bardzo chcą kształcić swoje dzieci, mimo, że edukacja jest dla nich bardzo droga.