czwartek, 1 wrz 2005 Babu, Chiny
Festiwal księżyca odbywał się wczoraj w całych Chinach. To święto rodzinne o takim znaczeniu jak dla nas Boże Narodzenie. Wieczorem odbyła się uroczysta kolacja na naszej stołówce uczelnianej. Jedzenia i picia było co niemiara, ale jak zwykle przeważało mięsiwo. Tym razem były też i owoce morza. Kiedy jest taki duży wybór dań, ryż podaje się na końcu - jako zapychacz.
Po kolacji przenieśliśmy się na zewnątrz, na boisko sportowe. Wszędzie paliły się świeczki. Tu też siedzieli już w grupkach studenci i świętowali. Nastąpiło kolejne obżarstwo: owoce, ciasto (moon cake), piwo i jakaś herbata przypominająca zupę. Cały czas się zastanawiam, obserwując Chińczyków, że tak dużo jędzą, a są tacy szczupli. Gdzie im się to wszystko podziewa. Jędzą bardzo szybko i cały czas podstawiają nam pod nos różne dania. Człowiek nie nadąża jeść. Co chwile wznoszą toasty. Niestety na księżyc trzeba było czekać dosyć długo. Widoczny był dopiero po 22ej. Wtedy zaczęły się sztuczne ognie. Potem jeszcze świętowałam z grupką studentów. Każdy musiał coś zaśpiewać, ja zagrałam na organkach, zawsze mam je ze sobą.