czwartek, 1 wrz 2005 Babu, Chiny
Robi się coraz cieplej (i dusznie) i prawie każdy weekend gdzieś jeżdżę. W poprzednią sobotę wybrałam się z Jeppe, który nadal tu jest i 2 studentkami w góry GU PO. Najpierw przez godzinę szukaliśmy przystanku autobusowego, bo każdy nam pokazywał inną drogę i kiedy już go znaleźliśmy to się okazało, że autobus będzie dopiero za pół godziny. Jakiś namolny taksówkarz jeździł za nami i usilnie nas namawiał aż w końcu mu ulegliśmy, zwłaszcza że bilet w autobusie kosztował 6Y od osoby a on zażądał tylko 30Y za całość.
Na miejscu okazało się, że wstęp jest bardzo drogi. Jeppe musiał zapłacić 50Y (normalnie 60Y, ale taksówkarz pomógł w negocjacjach) a ja i studentki po 30Y. Próbowaliśmy tłumaczyć, że niby Jeppe zapomniał swojej legitymacji służbowej, ale przepis to przepis i nic się nie dało zdziałać. Pod tym wzgl. Chińczycy są nieugięci, to nie Iran czy Pakistan, że da się załatwić.
Góry wcale nie były jakimś cudem, wszędzie wybetonowane ścieżki, budki z jedzeniem i piciem, trochę Chińskich turystów biegających za przewodnikiem. Tylko wodospad zrobił na mnie wrażenie, wysoki na 98m. Większość gór spowita była we mgle. U podnóża gór kursowały elektryczne wagoniki, podwożące do ciekawych punktów jak: buddyjska świątynia, herbaciarnie i pola z krzakami herbaty. Dla mnie najciekawsze było spotkanie z małpami. Były bardzo nachalne, szarpały za kurtkę, suwaki i spodnie bo nie mogły się doczekać orzeszków a jedna porwała mi całą kiść bananów kiedy je wyciągałam z plecaka i uciekła na dach. Niestety jedna z nich ugryzła jedną ze studentek w łydkę, bo się zezłościła, że nic nie dostała i teraz biedna dziewczyna musi brać zastrzyki przez cały miesiąc. Na szczęście nic jej nie dolega i miała na sobie grube jeansy, więc to trochę zmniejszyło siłę ugryzienia.