czwartek, 1 wrz 2005 Babu, Chiny
powitanie I-ego roku w Collegu
Dzisiaj okazało się, że to wcale nie jest początek roku szkolnego. Oczywiście cały czas trwa nauka, jest to duży College, ale ja zacznę zajęcia za tydzień, lub dwa a część studentów, których mam uczyć, przyjedzie dopiero w październiku. Dlaczego to tak jest, nie mogę się dowiedzieć. Czy to brak klas, czy też brak organizacji. Liczba studentów w grupie to ponad 50 osób, więc nie bardzo sobie mogę wyobrazić naukę języka w takich warunkach. Klasy są bardzo stare, obdrapane ściany, stare ławki, chyba jak w Polsce po wojnie. Jest to jedna z najbiedniejszych prowincji w Chinach.
Dostałam tez bony na obiady od poniedziałku do piątku. Wybór dań jest spory, zupa podobna do rosołu, bardzo tłusta, różne warzywa i mięsa, jajka, tofu oraz ryż. Jest osobna stołówka dla studentów i dla nauczycieli. Część osób przynosi swoje naczynia i je z nich lub zabiera ze sobą. Oczywiście zachowanie przy stole jest zupełnie inne niż u nas. Mało przyjemne, powiedziałabym. Ale cóż, to inna kultura. Siedzę tu jak w więzieniu i zastanawiam się, po co mnie tu ściągnięto tak wcześnie, ale pewnie tego się już nie dowiem.
Przed uczelnią jest spory targ, gdzie wieśniacy przywożą swoje produkty. Mogę więc kupić świeże warzywa i owoce. Widziałam nawet żywe żaby powiązane w pęczki, ale do tego się chyba nie przekonam. Zresztą niektóre rzeczy wyglądają mało zachęcająco, szczególnie mięso oblepione muchami. Wiele rzeczy jest mi nieznanych, ale mam zamiar sama szykować sobie też posiłki, więc chyba je poznam. Dziś wreszcie był elektryk i naprawił światło, więc następna rzecz do przodu. Walczę też o wymianę komputera, biurokracja jest tu straszna.