piÄ…tek, 1 gru 2006 Mengla, Chiny
Dachówki Świątyni Literatury
Hanoi przywitało nas strugami deszczu. Do miasta wjechaliśmy przed 5 rano. Taka pora to nie jest najlepszy czas na poznawanie nowej stolicy, a ulewa z pewnością nie ułatwiała zadania. Autobus zatrzymał się przy południowym krańcu jeziora. Udało się nam zlokalizować na mapie, ale cały czas było to parę kilometrów od miejsca w którym chcieliśmy znaleźć nocleg. Bez taksówki się nie obejdzie - pomyśleliśmy. Ale przecież korzystaliśmy z usług agencji turystycznej i jak się szybko okazało w cenę biletu autobusowego wliczone było również porwanie i obowiązkowy przejazd do hotelu. Normalnie bylibyśmy wściekli ale gdy ma się wybór łapania taksówki na deszczu o 5 rano lub udania się podstawioną taksówką do jakiegoś bliżej nieokreślonego hotelu to odpowiedź nasuwa się sama. Taksówka dowiozła nas dokładnie na ulicę, przy której chcieliśmy się uprzednio zatrzymać! Zbieg okoliczności? No chyba tak. Pokazano nam hotelik. Pokoje były dziwne ale cena 8 USD wydawała się atrakcyjna. Jako że tuż za rogiem mieścił się hotel w którym chcieliśmy się pierwotnie zatrzymać postanowiliśmy zbadać tam sytuację. Niestety, zaspana recepcjonistka oznajmiła że wolnych pokoi brak. Nie pozostało nam nic innego jak potargować się o cenę i zostać w pierwszym hoteliku póki były w nim jeszcze wolne miejsca. Zbiliśmy cenę o dolara i zamieszkaliśmy w jednym z najdziwniejszych pokoi jakie do tej pory widzieliśmy.
Tu leży trup
Pokój był długi ale niezwykle wąski. Wszędzie unosił się zapach wilgoci i grzyba. Nie było w nim najczyściej ale z drugiej strony był całkiem dobrze umeblowany, miał telewizor, aneks łazienkowy z wielką wanną (odgrodzony od pokoju ceratową kurtynką) oraz wielkie okno... Gdy jednak otworzyło się je miało się widok na... coś a'la szyb windy. Dziwne miejsce ale jak się później okazało chyba najtańsze w okolicy.
Zobaczyć trupa
Będąc w Moskwie nie poszliśmy zobaczyć Lenina - bo przecież do Moskwy jeszcze mieliśmy wrócić w drodze powrotnej. W Pekinie nie zobaczyliśmy Mao, bo się jakoś nie składało a poza tym mieliśmy tam jeszcze wrócić. Postanowiliśmy więc że będąc w Hanoi obejrzymy zimnego wujka Ho. Do Mauzoleum udaliśmy się jakoś bez większego przekonania bo przeczuwaliśmy co się będzie tam działo. Nie mieliśmy jednak pojęcia że zbiorowa paranoja związana z tym miejscem jest aż taka wielka. Kierując się mapą dotarliśmy dokładnie naprzeciw mauzoleum. Niestety przy próbie wejścia na plac zostaliśmy odgwizdani przez straż. Jedyna słuszna droga wiedzie bowiem od zachodniej strony co zmusiło nas do przemaszerowania niemalże dookoła placu. Gdy wyszliśmy z za winkla ujrzeliśmy długą kolejkę chętnych do zobaczenia trupa. Ba, wszyscy nie stali bynajmniej w kolejce do samego mauzoleum lecz jedynie do bramki ochrony by poddać się starannej kontroli przed wejściem na plac.
ÅšwiÄ…tynia Literatury
W tej kwestii bylibyśmy wyrozumiali gdyby nie fakt że co parę minut wzdłuż kolejki przechadzały się kilkunastoletnie, indoktrynowane już od przedszkola działaczki, których jedynym celem w życiu było zachowanie porządku w kolejce turystów czekających na poddanie się drobiazgowej kontroli. Każda z nich była niemal identyczna, niczym klony miały długie włosy związane w kucyk, dużo za duże okulary i czerwoną apaszkę na szyi. Zupełnie jak marksistowscy pionierzy. Co raz słychać było nawoływanie: stać dwójkami, w równych liniach z szacunku do Ho Chi Minh! Istna paranoja bo jakkolwiek przyszliśmy zobaczyć trupa to co najwyżej z czystej ciekawości traktując go jako atrakcję turystyczną a w żadnym wypadku z chęci pokłonienia się przyczynie komunistycznej teraźniejszości kraju i prowodyrowi prawie 5 milionów ofiar ostatniej wojny. Swoją drogą jak to jest, że najwięksi masowi mordercy mają największe mauzolea... Tuż przed nami w kolejce stała para Brytyjczyków. Zalecenia stania w dwuszeregu, w równych liniach zdecydowanie im nie pasowały więc stali nieco z boku. Rzecz jasna na ten fakt nie pozostała obojętna jedna z działaczek:
- proszę stanąć w dwuszeregu, w równej linii z szacunku dla Ho Chi Minh
- nie rozumiem - odparł spokojnie Brytyjczyk
Działaczka zmarszczyła brwi, zagotowały się w niej chyba wszystkie płyny ustrojowe poczym odparła z emocjami w głosie
- Ti doskonale rozumisz, Ti tylko udajesz że nie rozumisz.
W wojskowej czapce tropikalnej...
- Ale czego Ty ode mnie oczekujesz? - pytał widocznie rozbawiony tą sytuacją Brytyjczyk
- Trzeba stanąć w szeregu by okazać szacunek dla Ho Chi Minh.
- Dobrze, spróbuję - odparł
Działaczka miała już sobie pójść by napiętnować kolejną osobę ale spostrzegła jeszcze że jej rozmówca trzyma ręce w kieszeni
- wyjmij ręce z kieszeni z szacunku dla Ho Chi Minh...
Czekając na dotarcie do punktu kontroli nie sposób kilkukrotnie nie przeczytać wywieszonych tablic informujących czego nie wolno wnieść na teren mauzoleum. Nie wolno wnosić wszelkiej broni, telefonów komórkowych, aparatów fotograficznych, pakunków, plecaków, torebek i wielu innych rzeczy. Wiedzieliśmy, że będziemy musieli zdać do przechowalni zarówno torbę fotograficzną jak i torebkę Agnieszki. Dlatego umieściliśmy w niej nóż oraz dwa podręczne miotacze gazu jakie zawsze mamy przy sobie. Przeszliśmy przez wykrywacz metali, otrzymaliśmy jakieś specjalne torebki, numerek do przechowalni i na koniec z torebki Agnieszki wyjęto nam butelkę wody.
- tego nie można wnosić do środka. Musicie ją wypić tutaj albo zostawić - oznajmiono nam
- dlaczego? Przecież to zwykła butelka wody
- nie wolno jej wnosić do środka
- ok., zostawimy jÄ… w przechowalni razem z aparatem i torebkÄ…
- nie wolno. Musicie ją wypić albo zostawić tutaj
- ale to nasza woda, zapłaciliśmy za nią
- nie wolno wody wnosić na teren.
Znaleźć się w ulicznym ruchu
Musicie ją zostawić albo wypić tutaj
Nie lubimy jak nam się zabiera rzeczy za które zapłaciliśmy, tym bardziej że nic nie było napisane wcześniej na temat wody. Aga wypiła parę łyków a wściekły Krzysiek jakoś tak "niezręcznie" chwycił butelkę że jej zawartość rozlała się na biurko strażników i podłogę. Zdążyli jedynie krzyknąć "nie !!!". Cóż, jakoś tak się woda nam wylała... Z bramki udaliśmy się do przechowalni bagażu i o dziwo zabrano nam tylko torbę fotograficzną i odmówiono przyjęcia torebki Agnieszki, a tkwiły w niej cały czas nóż i gaz - istna paranoja. Następne 10 minut spędziliśmy w kolejce do wejścia już do mauzoleum. Przed samym wejściem z kolejki wyciągnął nas rzecz jasna kolejny strażnik koniecznie domagający się obejrzenia zawartości torebki Agnieszki. Obejrzał ją dokładnie i nie znalazł niczego podejrzanego tylko dlatego bo gaz i nóż na wszelki wypadek umieściliśmy znowu w kieszeniach ubrania. W ten sposób, całkowicie mimowolnie wnieśliśmy broń do miejsca wiecznego spoczynku wujka Ho. Cała ta szopka sprowadziła się do obejścia szybkim truchtem wnętrza lodówki w której spoczywa "ojciec obecnego narodu". W naszym odczuciu - kompletna strata czasu i... wody.
Teatr wodnych marionetek
Lubimy odwiedzać różnego rodzaju teatry i miejsca kultywujące tradycyjną sztukę poszczególnych krajów.
Riksza rowerowa
Dużo dobrego słyszeliśmy od teatrze wodnych marionetek w Hanoi i postanowiliśmy go odwiedzić. Historia tej formy sztuki związana jest niemal wyłącznie z rejonem północnego Wietnamu. Miała ona swój początek na okresowo zalewanych wodą polach ryżowych, na których w chwilach wolnych od pracy zaczęto opowiadać proste historie z życia wzięte, a czyniono to za pośrednictwem poruszanych na wodzie lalek. Z czasem tradycja ta zyskała dużą popularność, do tego stopnia że powstały szkoły kształcące w tej formie sztuki. Przedstawienia w teatrze w Hanoi z całą pewnością mogą się podobać, a to ze względu na prostotę i oryginalność formy. Całość sprowadza się do 45 minutowego spektaklu w czasie którego opowiadanych jest kilkanaście prostych historii związanych z codziennym życiem ludzi, religią, obyczajowością i mitologią. Historie opowiadane są za pośrednictwem lalek poruszanych przy pomocy długich, umieszczonych pod wodą wysięgników. Sprawne manipulowanie lalkami sprawia wrażenie jakby lalki istotnie same poruszały się po tafli wody. Całości towarzyszy grana na żywo ludowa muzyka. Piękne i niezwykle oryginalne doświadczenie.
Czas na zakupy
Hanoi było jednym z ostatnich miejsc jakie odwiedziliśmy w czasie tej wyprawy więc postanowiliśmy zrobić tam jakieś większe zakupy. Jak do tej pory bardzo fajnie Wietnam wypadał pod tym względem.
W ulicznym ruchu
Bez względu na to co chcieliśmy kupić niemal zawsze po przyjemnej pogawędce obydwie strony dochodziły do porozumienia. Zdecydowanie spodziewaliśmy się innego podejścia Wietnamczyków do zagadnienia targowania się. Ponadto niemal zawsze temat targowania się ułatwiało stwierdzenie że jesteśmy z Polski. Na dźwięk słowa Ba Lan (Polska) na twarzach sprzedawców rysował się uśmiech, a co niektórzy dodawali: 'Warszawa - stadion?" - opowiadając że ktoś z rodziny lub bliski znajomy był / jest w Polsce i zajmuje się handlem... W Chinach targowanie się było jedynym sposobem przeżycia, w Wietnamie ma bardziej charakter długo zakorzenionej tradycji. O tym jak wielkie ma ona znaczenie niech świadczy poniższa scenka.
Byliśmy na targu obuwniczym, próbując zakupić parę butów. Zdążyliśmy już mniej więcej poznać ceny więc zadanie wydawało się ułatwione. W jednym ze sklepów Aga oglądała buty które powinny kosztować około 160 000 dong (ok. 10 USD). Podeszła do nas młodziutka sprzedawczyni:
- how much are they? [ile one kosztują?] - zapytała Aga
- eeeeeee, those, eeee 350 000 dong, but bargain please !!! [eeeee, ta para, eeee 350 000 dong, ale targuj się, proszę !!!] - wypowiedziała to początkowo z dużym zająknięciem a później z nadzieją w głosie.
Targowanie ma miejsce czasem nawet w zwykłych restauracjach.
Przykolejowy sprzedawca
Kolejny przykład. Będąc poprzedniego dnia w jednej z lokalnych restauracji zamówiliśmy czarną kawę. Zapłaciliśmy za nią uczciwą cenę 6000 dong. Następnego dnia w tej samej knajpie chcieliśmy zamówić kawę z mlekiem. Pytając o cenę usłyszeliśmy w odpowiedzi że kawa z mlekiem kosztuje 9000 dong.
- O nie, jeżeli kawa czarna kosztuje 6000 to kawa z mlekiem nie może kosztować 9000 dong. Daj mi lepszą cenę. - rozmawialiśmy hamując uśmiech na twarzach
- no dobrze, 8000 będzie Ok? - odpowiedziała nie mniej ubawiona sprzedawczyni
- dobrze, ale nie wystarczająco dobrze. Zapłacimy 7000 i zamówimy do tego obiad. Ok.?
- OK.
Wszystko to odbyło się z uśmiechem, przy ogólnym rozbawieniu pozostałych gości lokalu.
Hanoi, jako miasto bardzo przypadło nam do gustu i nawet deszczowa i wiecznie pochmurna pogoda nie zatarła tego wrażenia. Wszystko można powiedzieć o stolicy Wietnamu ale nie to że jest pozbawione charakteru. Przechadzając się jego uliczkami, co raz odkrywa się nowe jego oblicza. Ma to miejsce przede wszystkim w starej jego części gdzie do dnia dzisiejszego zachował się podział na ulice na których handluje się określonym rodzajem towarów. I tak są ulice zajmujące się sprzedażą wyrobów z tkanin, z jedwabiu, z aluminium, sprzedażą płyt nagrobnych, akcesoriów pogrzebowych, rękodzieła, obuwia itp.
Typowa ulica centrum Hanoi
Wszystko to roztacza mniejszy lub większy urok. Gdzieniegdzie natrafić można na ukrytą pomiędzy budynkami świątynię. Tu warto dodać, że wszystkie chińskie świątynie jakie do tej pory widzieliśmy w Wietnamie są znacznie ładniejsze i ciekawsze od tych jakie zwykliśmy oglądać w Chinach. Miasto z całą pewnością jest ciekawe i zasługuje na poświęcenie mu trochę czasu.
Niemal każdy odwiedzający Wietnam odbywa podróż do miejsca gdzie smok schodzi do wody - do Zatoki Ha Long. Jeszcze parę lat temu niemal jedynym sposobem dotarcia tam była zorganizowana wycieczka przez jedno z biur podróży w Hanoi. Od tego czasu dużo się zmieniło gdyż uruchomiono bezpośrednie autobusy do Halong City a rząd ujednolicił stawki za wynajem łodzi czy opłaty za rejsy po zatoce. Sprawa wydaje się banalnie prosta nie mniej jednak cały czas większość turystów wybiera zorganizowany przez agencję sposób zobaczenia Ha Long. My niestety nie mieliśmy wyjścia. Na zobaczenie zatoki mieliśmy dwa dni i jedną noc i ani godziny dłużej. Uznaliśmy że sami nie jesteśmy w stanie w takim czasie zorganizować sobie imprezy więc skazani byliśmy na agencję. Naczytaliśmy się setek złych lub wręcz traumatycznych opisów wyjazdu do Ha Long. Każdy każdego ostrzega przed nieuczciwymi agencjami ale i tak turyści pakują się w kłopoty. Pół dnia poświęciliśmy na wybranie - naszym zdaniem - najkorzystniejszej oferty poczym podpisaliśmy...
Typowa ulica centrum Hanoi
pakt z diabłem.
Informacje praktyczne:
- Mieszkaliśmy w Hang Nga Hotel płacąc 7 USD za pokój. To był chyba najdziwniejszy pokój w jakim przyszło nam mieszkać ale hotel dobrze jest usytuowany i nic tańszego nie udało się nam znaleźć. Położony jest tuż obok opisanego w LP Manh Dung GH (nr53)
- niedaleko naszego hotelu znajduje się fenomenalnie dobrze zaopatrzony sklep z mapami. Dostać tam można chyba każdą mapę Wietnamu. Na każdą kieszeń !
- wstęp do Świątyni Literatury 5000 dong
- bilet na przedstawienie wodnych kukiełek - w pierwszych rzędach 40 000 dong, w pozostałych rzędach 20 000 dong. Każde miejsce jest dobre więc nie ma co się uganiać za miejscami w pierwszym rzędzie. Przedstawienia są każdego dnia, kilkukrotnie, pierwsze o 14:40 ostanie o 21:00
- bez problemu można otrzymać wizę do Chin. Ambasada znajduje się niedaleko Mauzoleum HCM. Odebranie wizy 4 dnia roboczego - bezpłatnie, w tym samym dniu 30USD, nazajutrz i następnego dnia - 20 USD. Ważne aby przyjść pod ambasadę przed 9 rano. Inaczej utknie się w kolejce i nie zdąży się wejść przed jej zamknięciem.
- trochę cen z zakupów:
Jeansy od 160 000 dong, spodnie trzyczęściowe (podróbka NorthFace) od 240 000 dong, obuwie sportowe lokalnych firm od 8 USD, jedwabne śpiwory około 5 USD, koszulki z nadrukami od 1 USD, z wyszywanym motywem od 3 USD, Ao Dai - narodowy strój kobiecy zależnie od jakości i materiału od 15 USD
- autobus do Lang Son (prawie granica z Chinami) 50 000 dong, 3 godziny. Odjeżdżają z dworca Gia Lam co 45 minut przez cały dzień.