czwartek, 1 wrz 2005 Babu, Chiny
produkcja bawełny, Hezhou
W ostatnim czasie zaczęto zabierać nas na "wizytacje" szkół w okolicy Hezhou. Jeździ z nami zawsze kilka osób z collegu. Naszym zadaniem jest obserwowanie lekcji angielskiego (poziom jest bardzo niski, klasy 70-80 osób), ewentualne uwagi i spostrzeżenia i rozmowa z młodzieżą. W niektórych szkołach są studenci z naszej uczelni odbywający 6-o tygodniowe praktyki nauczycielskie.
Do tej pory byliśmy już w czterech szkołach, wczoraj nawet w dwóch, ale na szczęście mieliśmy swój samochód. W jednej ze szkół młodzież tak nas witała, że czułam się niemal jak dr Livingston czy Stanley, wkraczający gdzieś do wsi w sercu Afryki. Widziałam jakie to jest dla nich niesamowite przeżycie. Wszystkie szkoły, jakie widzieliśmy do tej pory znajdują sie na prowincji, nie sadzę więc, aby te dzieci kiedykolwiek miały styczność z ludźmi innej rasy. Wszyscy chcieli z nami rozmawiać, witać się i robić zdjęcia. W każdej szkole najpierw witał nas dyrektor w swoim gabinecie i częstował herbatą i papierosami. Nikt z nas na szczęście nie pali. W każdym gabinecie są wywieszone zdjęcia wszystkich nauczycieli, dyrektorzy to zawsze mężczyźni, tylko oni palą papierosy i piją piwo. Przynajmniej na prowincji. Potem następowała wizytacja szkoły, zresztą jedna podobna do drugiej.
Szkoły są wielkie, uczy się w nich przeważnie około 2000 uczniów i zatrudniają po 80-90 nauczycieli.
produkcja bawełny, Hezhou
Każda szkoła ma "akademik", ale warunki są bardzo prymitywne, jednak może czasem niejednokrotnie lepsze niż te dzieci mają w domu. Są "łazienki" z bieżącą wodą i toalety.
Nasi praktykanci bardzo tęsknią za warunkami w collegu, co tu dużo mówić, warunki są dużo lepsze, ale na szczęście połowę praktyk mają już za sobą. Jeszcze tylko 3 tygodnie.
Wczoraj zaliczyliśmy też 2 posiłki w restauracjach. Lunch na koszt pierwszej szkoły, a dinner już w Hezhou zapłacił nasz rektor. Ta kolacja była nieco inna. We wszystkich restauracjach najpierw podają herbatę oraz marynowane warzywa np; białą rzepę i paprykę i suszone pestki arbuza (melona). Na środku stołu na gazowym palniku gotowała się gęsta herbata, podobna do zupy, o zielonym kolorze, którą najpierw jedliśmy z dodatkiem ziół, przypraw, orzeszków i groszku ptysiowego. Ta niby zupa to specjalność mniejszości narodowej Yao. Nie udało mi się dowiedzieć z czego była zrobiona. Potem w tej "zupie" gotowały się kawałki kurczaka, następnie ryba a na koniec zielenina. Kelnerki cały czas uzupełniały zupę. Ponieważ ja i Bob nie przepadamy za mięsem podano smażone tofu z kapustą pekińską i jajecznicę ze szczypiorkiem. Dziekan z kilkoma nauczycielami zagrali sobie w karty między jednym kęsem a drugim, a po chwili przyłączył się do nich Nic. Chińczycy zachowują się przy stole bardzo swobodnie i może jest w tym jakaś racja.