czwartek, 1 wrz 2005 Babu, Chiny
Wracając jeszcze do dnia nauczyciela zapomniałam napisać, że dostaliśmy talony do salonu piękności. Można było wybrać sobie jeden zabieg i powtórzyć go 2 razy. Zdecydowałam się na masaż pleców. Trwał pół godziny i był wspaniały. Masażystka masowała mi każdą część po kolei. Czułam się po nim lekko, jak nowo narodzona. Najlepszą rzeczą było łóżko, które miało otwór na twarz, tak że leżąc na brzuchu patrzyło się na podłogę, głowa opierała się na brodzie i czole, można było swobodnie oddychać i masażystka mogła bez przeszkód masować szyję. Nie trzeba było przekręcać głowy, tak jak to się robi u nas.
W niedzielę z samego rana wybraliśmy się (Nic, Bob z żoną i ja) na wycieczkę w góry. Lee dostała zaproszenie od swojej uczennicy, która w zw. ze świętem księżyca już w sobotę pojechała do rodzinnej wsi. Większość dzieci, jeśli chce się uczyć, musi mieszkać w internatach w miastach. Byłam zszokowana, kiedy się dowiedziałam, że za szkołę w Chinach się płaci. Na wsi mniej a w mieście więcej. Do tego dochodzi internat, stołówka i podręczniki. Na wsiach dzieci mogą chodzić do szkoły tylko do 12-13 roku życia a potem już z dala od rodziny. Swoich rodziców odwiedzają rzadko, łączy się to bowiem z kosztami i wielogodzinną (najczęściej) podróżą. Wieś, do której pojechaliśmy, była oddalona tylko o godzinę jazdy od Hezhou.
Tu na przystanku autobusowym czekała na nas dziewczynka wraz ze swoją koleżanką. Pokazała nam swoją rodzinną wieś (byliśmy jak UFO i cały czas latały za nami dzieci) a potem zaprosiła do domu wujka, który znajdował się w górach. Szliśmy około godziny, mijając po drodze pola ze wszystkimi możliwymi warzywami i drzewa owocowe. Wujek przeniósł się w góry, gdzie uprawia owoce i warzywa, które potem sprzedaje na targu. Wcześniej ziemia była wspólna (rodzaj PGR-u) potem za tanie pieniądze można ją było nabyć. Żyje wraz z rodziną w bardzo prymitywnych warunkach (tzn. wg nas) bez bieżącej wody i światła. Ale miejsce urocze, z dala od hałasu, położone na zboczach góry. Ma tu właściwie wszystko, a przede wszystkim spokój i ciszę.
Zostaliśmy "podjęci" obiadem, mnóstwem owoców i nawet wujek kupił piwo na nasz przyjazd. Zostalibyśmy dłużej ale trzeba było wracać do miasta, po południu był dinner z okazji festiwalu księżyca. Obiecaliśmy, że przyjedziemy na wiosnę, kiedy góry (mogoty) pokryte są kolorowymi kwiatami. Kiedy byliśmy juz w autobusie, zaczął lać deszcz.