czwartek, 1 wrz 2005 Babu, Chiny
Dziekan naszego wydziału stanął na wysokości zadania, naprawdę kolacja z okazji Dnia Nauczyciela była bardzo udana. Najpierw jednak krążyliśmy pół godziny rykszą motorową (ja i jeszcze 2 osoby) po peryferiach miasta, bo nikt nie wiedział, gdzie znajduje się restauracja, w której miała odbyć się kolacja. W końcu udało się ją odnaleźć (co by to było bez komórek) i dobrnęłyśmy do celu. Szkoda tylko, że siedzieliśmy w restauracji w 3 odrębnych salach, niestety nie zmieścilibyśmy się wszyscy razem. Byliśmy w "swoim gronie" czyli sami nauczyciele języka angielskiego, więcej niż 20 osób, ale pracuje ponad 40, nie wszyscy przyszli a może nie byli zaproszeni. Znowu było mnóstwo jedzenia: zupa a'la rosół i przede wszystkim mięsa i to bardzo tłustego (skóra ze świni, boczek), kaczka, kurczak, nawet głowa z dziobem dla ozdoby i ryba ugotowana w bardzo ostrym sosie. Miała jednak tyle ości, że odechciało mi się jeść. Po tym, jak zobaczyłam wszystkich plujących tymi ośćmi na około, zupełnie przeszła mi ochota.
Jadłam tofu i jarzyny, tych ostatnich podano jednak mało. Ryż natomiast czasami podaje się jako deser a nie jako dodatek do mięs. Jak zawsze była herbata zielona, sok pomarańczowy i piwo. Oczywiście ja byłam jedyną kobietą pijącą ten napój, nie wiedziałam, czy mam pić czy nie, a muszę dodać, że bardzo lubię piwo, jednak daleko mu do polskiego piwa, smakuje jakby było rozwodnione.
Po kolacji dziekan zaprosił mnie, Nica, Boba z żoną i panią Ye (nasza przełożona) do siebie do domu. Okazało się, że ma 5-cio piętrowy dom, bez windy, świetnie urządzony, oczywiście jak na warunki chińskie. Spędziliśmy czas na oglądaniu chińskiej telewizji, zajadając pyszne owoce, które sam pan dziekan nam (obcokrajowcom) obierał.
Wieczorem spotkała mnie następna niespodzianka, innych też, grubo po 22ej był telefon a po chwili odwiedziła mnie delegacja studentów i z okazji dnia nauczyciela dostałam kosz pełen owoców, elegancko opakowany z pięknymi życzeniami.