piątek, 1 gru 2006 Mengla, Chiny
Dachy Jade Emperor Pagoda
Dzień przed opuszczeniem Kambodży, rozmawialiśmy z jednym z kierowców motorków.
- dokąd jutro jedziecie? - zapytał
- do Sajgonu - odpowiedzieliśmy
- Powodzenia...
Przerażające, motocyklista z Phnom Penh, miejsca w którym ruch uliczny przypomina chaos w najczystszej formie życzy nam powodzenia w Sajgonie. Z drugiej strony nie bez przyczyny chyba wzięło się powiedzenie: "ale Sajgon...". Jak to wygląda w praktyce mieliśmy się przekonać już następnego dnia.
Mamy raczej kiepskie doświadczenia z autobusami międzynarodowymi w Indochinach, ale ponownie kupiliśmy bilety na taki autobus i tylko dlatego że to była najtańsza opcja jaką znaleźliśmy. Mieliśmy w pamięci co się działo w czasie wjazdu do Kambodży, przez co byliśmy otwarci na wszelkie niespodzianki i raczej byliśmy pewni, że bez kłopotów na jednej lub drugiej granicy się nie obejdzie. I spotkała nas miła niespodzianka. Przejazd pomiędzy Phnom Penh a Sajgonem okazał się najbardziej profesjonalnym, wygodnym i bezstresowym transgranicznym transportem w czasie tej wyprawy. Jadący z nami pilot autobusu zręcznie organizował wszelkie formalności aby do minimum ograniczyć pobyt na granicach. Wszystko przebiegło na tyle sprawnie, że po stronie kambodżańskiej przeprowadzono zbiorczą kontrolę paszportów, a przejście kontroli wietnamskiej sprowadziło się jedynie do prześwietlenia bagaży.
Modlitewne świece w uroczej Jade Emperor Pagoda
Po 6 godzinach od wyruszenia z Phnom Penh wjechaliśmy do Sajgonu. Co więcej nie przyjechaliśmy na jakieś peryferia miasta - jak to się często zdarza - lecz w sam środek turystycznego getta. Dokładnie tam gdzie chcieliśmy się znaleźć.
Wjazd do dawnej stolicy Południowego Wietnamu był stosunkowo długi. Spodziewaliśmy się zobaczyć większą kopię Phnom Penh ale zobaczyliśmy bardzo czyste, poukładane i eleganckie miasto. Aż trudno było nam w to uwierzyć. Wszystko to co widzieliśmy z za okna było skrajnie inne od naszych wyobrażeń. Po dotarciu do celu musieliśmy znaleźć nocleg. Nie jest to trudne w tym mieście, chyba że się ma skrajnie mały budżet. Większość hotelików oferuje pokoje dwuosobowe od 9 USD w górę, przy czym za 10 USD można dostać pokoik naprawdę ładnie wyposażony. Poświęciliśmy trochę czasu na szukanie ale w efekcie udało się nam znaleźć piękny pokoik za 7 USD. Taniej się już nie dało. W Phnom Penh bardzo narzekaliśmy na brak tanich knajpek i ten sam problem spodziewaliśmy się uświadczyć w Sajgonie. Na szczęście i w tej kwestii pomyliliśmy się. W okolicy w której zamieszkaliśmy aż roiło się od restauracyjek. Co ważniejsze jedzenie było w nich na każdą kieszeń. Od najprostszej jadłodajni i kanapkarni po mniej lub bardziej ekskluzywne restauracje. Niemal od razu, po bardzo uczciwym kursie wymieniliśmy pieniądze w jednym z licznych kantorów oraz z grubsza przejrzeliśmy oferty okolicznych agencji turystycznych w zakresie biletów autobusowych do Hanoi.
Wnętrze budynku poczty głównej
Jak dotąd, pierwsze wrażenie po wjeździe do Wietnamu bardzo pozytywne.
Naczytaliśmy się wielu bardzo nieprzychylnych opinii o wietnamskich sprzedawcach. Zdaniem ich autorów sprzedawcy byli bardzo często nieuprzejmi, czasem wręcz agresywni, niechętni do obniżania ceny, czasem nawet wyrzucający potencjalnego sprzedawcę ze sklepu. Znaliśmy to z Tybetu więc mieliśmy bardzo mieszane uczucia i bez jakieś większych nadziei na zakupowe sukcesy udaliśmy się późnym popołudniem na największy w mieście bazar. Bazar jak bazar. Większość stoisk nastawionych na turystów. Sprzedawcy zachęcają do kupowania, czasem siłą wciągają do sklepu. Oj, tego bardzo nie lubimy ale widać taki tu panuje styl. Co ciekawe większość stoisk od razu przypadła nam do gustu. Wiele rzeczy zaczęło nam się podobać. Przystanęliśmy na chwilę przy stoisku z koszulkami. Pooglądaliśmy kilka z nich, by ostatecznie wybrać dwie. Pierwsza cena rzecz jasna była mocno zawyżona, ale już po kilku minutach miłej rozmowy ze sprzedawczynią cena spadła do akceptowalnego przez nas poziomu. Czy tak zatem wyglądają Ci nieprzyjaźni wietnamscy sprzedawcy, czy tylko trafiliśmy na wyjątek do reguły? W drodze powrotnej do hotelu przeszliśmy się jednym z miejskich parków. Był wczesny wieczór. Wielu mieszkańców Sajgonu uprawiało tam marszobiegi, gimnastykowało się, wyprowadzało pieski, spotykało się ze znajomymi...
Pałac Reunifikacji
Świetne miejsce i czas do podglądania codziennego życia mieszkańców..
Nie mieliśmy wiele czasu na pobyt w Sajgonie, przez co drugiego dnia postanowiliśmy zobaczyć tak dużo jak to możliwe. Przez większość dnia chodziliśmy zaułkami miasta, odwiedzając raz po raz co bardziej interesujące miejsca. Zaczęliśmy od wizyty w dawnym Pałacu Prezydenckim, do 1975 roku siedzibie władz Wietnamu Południowego. Obecnie miejsce to nosi nazwę Pałacu Reunifikacji i właściwie nie zmieniło wyglądu od chwili gdy 1 kwietnia 1975 roku na jego teren wjechały północnowietnamskie czołgi kończąc tym samym wojnę. Pałac jest typowo współczesną rezydencją przez co próżno w nim szukać zabytkowych przedmiotów. Pałac zwiedza się w asyście przewodnika. Nasz - jakkolwiek sympatyczny - słabo mówił po angielsku. Do tego wada zgryzu powodowała że bardzo trudno było go czasem zrozumieć. Swoją drogą nie mieliśmy pojęcia, że język angielski może być językiem tonalnym. Nasz przewodnik był w stanie wykrzesać z niego co najmniej 10 różnych tonów, co jak można się domyślać zupełnie nie polepszało możliwości jego zrozumienia. Chłopaczyna był miły, ale w każdym jego słowie dało się wyczuć przeprowadzaną od kołyski indoktrynację. Wiele z rzeczy o których opowiadał tylko ocierało się o prawdę a wiele było zwyczajnie wypaczoną prawdą historyczną.
Katedra Notre Dame
Cóż, wiedzieliśmy że w Wietnamie takie rzeczy są na porządku dziennym więc przynajmniej nie byliśmy zaskoczeni.
Później udaliśmy się do muzeum wojny. Miejsce ponoć bardzo popularne pośród zagranicznych turystów w gruncie rzeczy okazało się zupełną porażką. Według zamysłu Wietnamczyków miejsce to ma pokazywać jakiego rodzaju zbrodni na narodzie wietnamskim dopuścili się imperialistyczni najeźdźcy (czyt. Amerykanie). Zatem zwiedzający mogą obejrzeć tony wojskowego żelastwa, zdjęcia ofiar napalmu, bomb fosforowych, środków chemicznych, tortur i pacyfikacji wiosek czy wszelakich masakr. Szkoda tylko, że ekspozycje nie pokazują jakich zbrodni dopuszczali się sami komuniści na ludności wiejskiej nieskłonnej do współpracy, na "opornych" mieszkańcach w czasie okupacji Hue czy na likwidacji przeciwników politycznych w zakończeniu wojny. Cóż, zwyczajnie zakłamane z nich egzemplarze... Normalnie napisalibyśmy, że wizyta w tym muzeum to zwyczajna strata czasu gdyby nie jedna sala zawierająca absolutnie genialne zdjęcia fotoreporterów wojennych pracujących dla obydwu stron konfliktu. Zdjęcia są unikalne i stanowią przykład wirtuozerii w posługiwaniu się aparatem fotograficznym. Niektóre obrazy szokują inne wprowadzają w zadumę. Cała wystawa nosi nazwę "Requiem". Nazwa nie jest przypadkowa, gdyż wszelkie wystawione fotografie są dziełem fotografów którzy stracili życie w czasie pracy.
Muzeum wojny
Dlatego na przykład nie sposób było znaleźć genialnych fotografii jednego z najwybitniejszych fotografów tej wojny, Brytyjczyka Tima Page'a, są za to fotografie jego przyjaciela, zabitego w Kambodży Sean'a Flynn'a. Te zdjęcia zwyczajnie trzeba zobaczyć.
Następnego dnia wykupiliśmy sobie całodzienną wycieczkę do Cu Chi oraz świątyni Cao Dai w Tay Ninh. Tym razem przewodnik doskonale mówił po angielsku i cała wyprawa przebiegła bez niespodzianek. Można trochę narzekać na nazbyt krótki czas spędzony w obydwu tych miejscach, ale może inaczej się nie da bo cała impreza zajęła nam dokładnie cały dzień.
Cao Dai to sekta religijna bardzo popularna w Wietnamie. Pod względem liczby wyznawców plasuje się na trzecim miejscu po buddyzmie i chrześcijaństwie. Cao Dai jest w istocie mieszaniną wielu religii: buddyzmu, chrześcijaństwa i taoizmu. Wyznawcy modlą się do wielkiego, wszystko wiedzącego oka, mając nadzieję na wyzwolenie się po śmierci z cyklu reinkarnacji. Najważniejsza ich świątynia znajduje się 95km na północny zachód od Sajgonu, na przedmieściach Tay Ninh. Dotarliśmy tam tuż przed południem, przed rozpoczęciem się południowego nabożeństwa. Na pierwszy rzut oka wszystko przypomina kolorowy festyn. Sama świątynia mieni się dziesiątkami barw, ale w gruncie rzeczy jest całkiem ciekawa. W czasie trwania nabożeństwa turystom pozwala się przebywać na balkonie skąd mogą obserwować co się dzieje na dole. A dzieje się całkiem dużo. Parę minut przed południem, do wnętrza świątyni wchodzą ubrani w białe szaty wierni. Mężczyźni mają czarne nakrycia głów przypominające trochę niewielkie turbany. Nad wszystkim czuwają porządkowi pilnując kolejności i miejsc które zajmują wierni. Dokładnie w południe rozbrzmiewa grana na żywo muzyka, a do środka wchodzą religijni dostojnicy. Zajmują oni miejsca bliżej "Wielkiego Oka" zależnie od stopnia wtajemniczenia w wierze. Niektórzy dostojnicy mają czerwone, niebieskie lub żółte habity, bowiem reprezentują chrześcijaństwo, taoizm i buddyzm. Nie zrozumieliśmy do końca dlaczego tak jest ale oni zajmują miejsca na samym przedzie. Gdy wszyscy już siedzą na swoich miejscach zaczynają się modły. Generalnie bardzo nam się to podobało, bowiem w tych ludziach zobaczyliśmy pogrążenie w modlitwie, czyli to czego tak bardzo nam brakowało u wiernych w Tybecie. Fajne, nowe doświadczenie i kolejna "odhaczona" religia.
Później odwiedziliśmy rejon Cu Chi z jego słynnymi z okresu ostatniej wojny tunelami. Obszar ten położony jest zaledwie 70km od Sajgonu i przez całą wojnę stanowił bazę wypadową i zaplecze logistyczne dla Viet Congu - a wszystko to niemal pod nosem Amerykanów w Sajgonie. Rzecz jasna Amerykanie przez lata próbowali się pozbyć komunistów z tego regionu przeprowadzając na tym terenie lincze akcje i niemal nieustanne bombardowania, jednak komuniści trzymali się mocno. A trzymali się mocno za sprawą podziemnego miasta jakie sobie tam wykopali. W kilkudziesięciokilometrowej plątaninie tuneli toczyło się codzienne życie przeszło 16 000 żołnierzy Viet Congu. Niestety, w wyniku ciągłych ataków Amerykanów wiele z pośród tuneli zawaliło się grzebiąc komunistów w środku. Do roku 1973 zginęło tam ponad 12 000 żołnierzy. Obecnie nie ma tam aż tak dużo do oglądania bowiem tunele albo są nieudostępnione do zwiedzania albo fizycznie już ich nie ma. Co więcej, wiele z tuneli było na tyle małych, że przeciętny nieazjatycki turysta zwyczajnie by się do nich nie zmieścił. Dlatego też, wybudowano dwa razy szerszy, zaledwie 100 metrowej długości tunel, tylko po to aby turyści mogli się przekonać jak ciężkie było życie żołnierzy walczących o pokój pod sztandarami Lenina i Ho Chi Minha. Poza tym można zobaczyć trochę wojskowego żelastwa, stare okopy, zamaskowane wejścia do tuneli, ekspozycje codziennego życia oraz w jak pomysłowy sposób komuniści zastawali bambusowe pułapki na Amerykanów. Jedno im trzeba przyznać - pomysłowe z nich kluchozjady. W gruncie rzeczy miejsce warte jest odwiedzenia no chyba że ktoś wybiera się do bardziej ciekawszych tuneli, zlokalizowanych w strefie zdemilitaryzowanej na dawnej granicy Wietnamu północnego i południowego. My jednak, będąc w Cu Chi postanowiliśmy odwiedzić jeszcze strzelnicę. Nigdy wcześniej nie mieliśmy kontaktu z bronią palną i uznaliśmy, że nie będzie lepszego miejsca na pierwszy raz niż "historycznie uświęcona" strzelnica na ternie kompleksu tuneli. Tam, po okiem komunistycznego żołnierza można postrzelać z najróżniejszych typów broni. Od amerykańskich M16, M1 i Thomsona, przez słynnego AK47 po karabin maszynowy M60, granatnik i całą masę broni krótkiej. Ciekawe doświadczenie ale... nieprawdopodobnie głośne. Jedyne słowa jakich używaliśmy przez następny kwadrans ograniczyły się do wyrazu "co?". Zatem jeżeli ktoś chce próbować swoich sił na strzelnicy KONIECZNIE niech użyje słuchawek a może i dodatkowo zatyczek.
Sajgon zrobił na nas bardzo dobre wrażenie. Zdecydowanie nie tego się spodziewaliśmy przez co tym większe zaskoczenie. Następnego dnia przyszedł czas na wyruszenie dalej na północ.
Informacje praktyczne:
- walutą Wietnamu jest Dong. 1USD - 16 000D
- wiza do Wietnamu wyrabiana w Kambodży - 30 USD, ważna 1 miesiąc ze sprecyzowaną datę wjazdu do kraju. Brak sprecyzowanego miejsca przekroczenia granicy.
- autobus międzynarodowy z Phnom Penh do Ho Chi Minh (Sajgon) firmy Capital Tour. Wyjazd 06:45, przyjazd około 13:00. Cena 12 USD. Bardzo polecamy ze względu na doskonalą organizację przejścia granicy. Zupełnie bezstresowo i szybko.
- turystyczne getto Sajgonu znajduje się w rejonie Pham Ngu Lao. Cała masa hoteli, restauracji, agencji turystycznych. Zupełnie inny klimat (lepszy) niż w Bangkoku. Okolica bardzo nam się podobała. Pokoje zazwyczaj o wysokim standardzie. Średnio od 9USD za pokój ze śniadaniem. My znaleźliśmy przytulny, czysty pokoik za 7 USD bez śniadania.
- wstęp do Pałacu Reunifikacji - 10 000D
- wstęp do Muzeum wojny - 15 000D
- całodzienna wycieczka do Tay Ninh (Cao Dai) i tuneli Cu Chi - 5 USD, półdniowa wycieczka do samych tuneli 4USD
- strzelnica w Cu Chi - jeden pocisk do dowolnego karabinu 20 000D ale jest wymóg kupienia minimum 5 pocisków czyli 100 000D, do karabinów maszynowych (np. M60) trzeba kupić minimum 20 pocisków. KONIECZNIE załóżcie zatyczki do uszu!!!
- wstęp do tuneli Cu Chi - 70 000D
- 1kg mango sprzedawanego w dzielnicy turystycznej powinien kosztować nie więcej niż 15 000D (ceny zaczynają się od 30 000D)
- Zakupy ubrań wydaje się lepiej zrobić w Sajgonie niż w Hanoi. Ceny są jakby niższe. Ładne bawełniane podkoszulki z nadrukami już od 1 USD. Bardzo duży wybór, zwłaszcza na bazarze Ben Thanh. Zwyczajnie wszystko co się chce kupić jest w jednym miejscu.
- Internet jest bardzo szybki i tani. W kawiarenkach płaci się 100D / min. W wielu hotelach jest darmowy dla gości.