piątek, 1 gru 2006 Mengla, Chiny
Jedna z cel więzienia Tuol Sleng
Wiele już widzieliśmy miast w Azji, ale Phnom Penh mocno nas zaskoczyło. Dużo więcej spodziewaliśmy się po stolicy Kambodży, tym bardziej że niegdyś miasto to było zwane "perłą Indochin".
Pierwsze wrażenie
Na pierwszy rzut oka miasto szokuje swoim wyglądem i panującym w nim zgiełkiem. Jest to naszym zdaniem najbardziej szalona i nieciekawa azjatycka stolica w jakiej do tej pory byliśmy. Chaos panujący na drogach jest trudny do opisania. Narzekaliśmy niegdyś na ruch uliczny w Teheranie, ale w porównaniu z Phnom Penh przejście tam przez ulicę jest czystą przyjemnością. Tu każde przejście na drugą stronę ulicy jest mimowolnym igraniem ze śmiercią lub kalectwem. Na drogach dominują skutery. Każdy jeździ tak, jakby myślał że jest jedynym użytkownikiem drogi. Na skrzyżowaniach, nawet tych z sygnalizacją świetlną, wszyscy jadą jednocześnie we wszystkich możliwych kierunkach. Nikt na nic nie zważa co jest przyczyną wielu stłuczek i wypadków. Ale widać nawet i wypadki na drogach są tu rzeczą normalną. Kilka razy obserwowaliśmy jak po zderzeniu się skuterów ludzie szybko zbierali się z ziemi, podnosili porozsypywane swoje rzeczy i bez słowa skargi odjeżdżali w dalszą drogę. Wydaje się że trzeba mieć duże umiejętności lub być niespełna rozumu aby wypożyczyć w Phnom Penh skuter lub motor.
Pałac Królewski
Sama architektura miasta jest równie dziwna. Dominują zupełnie nieciekawe, brudne, stare kamienice z koszmarnie wyglądającymi balkonami, ale z drugiej strony nie brakuje też ciekawych, eleganckich, kolorowych kamieniczek. Cóż z tego jeżeli dostępu do nich zawsze broni wysoki płot uroczo zwieńczony zwojami drutu kolczastego. Aż strach się bać...
W Lonely Planet, w rozdziale opisującym miasto autorzy wyjątkowo dużo rozpisali się na temat zagrożeń i przestępczości. Ulubiony nasz cytat:
"Jest niezwykle mało prawdopodobne że staniesz się ofiarą napadu z bronią w ręku, ale jeżeli dojdzie do takiej sytuacji, podnieś spokojnie ręce do góry i pozwól się obrabować. Nie wykonuj zbędnych ruchów. Twoi napastnicy będę równie zdenerwowani jak i Ty i każdy ruch może być tragiczny w skutkach (...)". No kolejna bzdura, "napastnicy będę równie zdenerwowani jak i Ty". Cytat równie dobry jak "Będąc w Azji Pd-wsch należy wystrzegać się jedzenia surowych warzyw i owoców (...)" Tak czy inaczej zgadzamy się z autorami, że Phnom Penh do najbezpieczniejszych miejsc w Azji nie należy i z nocnym zwiedzaniem należy się chyba wstrzymać, tym bardziej, że po nocy Phnom Penh wygląda jeszcze koszmarniej, bo zwyczajnie słabo jest oświetlone.
Od samego początku do pasji doprowadzają nas kierowcy motorków.
Zakaz uśmiechania się - więzienie Tuol Sleng
Jako że w mieście nie ma publicznej komunikacji miejskiej, jej rolę pełnią właściciele skuterów i motorów z którymi można zwyczajnie się zabrać w dowolny punkt miasta. No ale problem w tym, że zabiorą Cię w każdy dowolny punkt miasta pod warunkiem, że będzie to Pałać Królewski lub Muzeum Narodowe. Innych miejsc zwyczajnie nie znają, a do tego totalny brak znajomości angielskiego u większości z nich i domaganie się wygórowanych stawek za nawet najkrótszy przejazd sprawia że stają się oni skrajnie bezużyteczni i jedynie burzą spokój ciągłym wołaniem "hallo, moto?". Jeszcze gorsi są właściciele motorków z dołączoną wygodną, czteroosobową kanapą na kółkach. Za nawet najkrótszy kurs żądają kilka dolarów a jak się im mówi aby spadali na drzewo sprawiają wrażenie mocno zaskoczonych i urażonych.
W Phnom Penh dał się nam we znaki problem jaki zauważyliśmy już w Siem Reap, a mianowicie brak tanich i dobrych knajpek gdzie można się najeść. Pełno ich w całej Azji Pd-wsch ale nie w Kambodży. Trzeba się nieźle nachodzić o pustym żołądku alby coś znaleźć. Najczęściej trafia się do obleśnej kanapkarni serwującej bagietki z mielonką i kawałkiem warzywa. Najczęściej jest to całkiem smaczne, ale wygląd lokali porażał nawet nas (a jesteśmy w stanie dużo wytrzymać w kwestii czystości miejsc w których jemy).
Więzienie Tuol Sleng
Alternatywą są tylko drogie restauracje dla białasów, w których trudno znaleźć żywiącego się Khmera.
Po kilku dniach...
Tak się złożyło, że w Phnom Penh łącznie spędziliśmy prawie 5 dni. Po tym czasie nadal uważamy że stolica Kambodży jest obleśna i szalona, ale jak widać miasto to jest na tyle specyficzne, że wymaga czasu aby je zrozumieć i nauczyć się w nim funkcjonować. W przeddzień wyjazdu już całkiem nieźle umieliśmy sobie w nim radzić. Zwyczajnie musieliśmy do niego przywyknąć. Codziennie, zamiast chodzić na drogi obiad w restauracji, chodziliśmy do nieodległego supermarketu gdzie kupowaliśmy duży kubełek lodów. To była nasza kolacja, co przy temperaturach wieczorem rzędu 30 st. C było miłym odstępstwem od reguły. Nauczyliśmy się także rozmawiać z kierowcami motorków. Poznaliśmy mniej więcej prawdziwe ceny za transport do najważniejszych punktów miasta, więc prawie zawsze, miłą rozmową, żartem i upieraniem się przy swojej cenie dopinaliśmy swego. To, co zdecydowanie podobało się nam w Phnom Penh to ceny i jakość hoteli. Za 5 USD bez problemu można było znaleźć ładny pokój, z oknem, łazienką, telewizorem z kablówką. Ba, w naszym telewizorze, po 23 pojawiał się nawet kanał porno... Tak czy inaczej Phnom Penh nie zawita na naszej liście ulubionych miejsc w Azji.
Kolonialna architektura
Pałac Królewski
Kambodża ma rodzinę królewską. Rodzina królewska ma Pałac Królewski w Phnom Penh i rzecz jasna jest to jedna z najważniejszych rzeczy do obejrzenia w tym nieciekawym mieście. Pałac jak pałac. Trochę przypomina pałac w Bangkoku ale w odróżnieniu od niego jest niemal zupełnie pusty. Wszystko, co było w nim cenne wykradli kolejno Czerwoni Khmerzy, a później okupujący Kambodżę Wietnamczycy. W efekcie do obejrzenia są jedynie odnowione elewacje budynków położone w całkiem dobrze zadbanym parku. Wizyta w tym miejscu nie byłaby niczym nadzwyczajnym gdyby nie głupi incydent. Otóż, przed wejściem do pałacu widnieją malowane tabliczki z rysunkami przedstawiającymi czego nie wolno wnosić oraz w jaki sposób nie wolno się ubierać. Domyślaliśmy się tego więc celowo Krzysiek założył długie spodnie i koszulę, podczas gdy Aga zabrała długie spodnie i chustę jaką zwykła używać na takie okazje. W drodze do kasy biletowej minęliśmy dwa zestawy takich malowanych tabliczek i dopiero przy kasie oznajmiono nam, że w koszulce na ramiączkach Aga nie wejdzie i nawet zasłonięcie się długą chustą jest niedozwolone z uwagi na szacunek do króla. Na poparcie tych słów kasjerka odesłała nas na bramkę gdzie rzeczywiście wisiał jeden dodatkowo namalowany obrazek z przekreśloną chustą.
- Ale nie ma problemu - radośnie oznajmiła kasjerka.
Zwyczajny obrazek z ulicy
- Za jedyne 3 USD możecie sobie kupić koszulkę z ładnym nadrukiem i w tej koszulce dziewczyna będzie mogła wejść.
Rzecz jasna spotkało się to z żywiołową reakcją Krzyśka, której raczej nie będziemy tu przytaczać ale ostatecznie skończyło się na tym, że za jedyne 1000 rieli i 1 USD depozytu Aga mogła wejść do pałacu ubierając na siebie brudną, śmierdzącą koszulkę wielokrotnego użytku i jak widać było po niej - wielokrotnie już użytej. Nie trzeba dodawać, że Aga do końca dnia chodziła już naburmuszona i tylko Budda widocznie czuwał nad tym aby jakiś Khmer nie wyskoczył z jakimś problemem do niej. Cholera nas bierze na samą myśl o kulcie jednostki. Do pasji doprowadzały nas wszechobecne wizerunki brzydkiego, tajskiego króla spoglądającego z każdego kąta na miasto, ale robienie interesu na koszulkach niejako z rozporządzenia króla jest zwykłym przegięciem. To w krajach muzułmańskich długa chusta wystarczała nawet do wejścia do meczetu ale jak widać nie w Phnom Penh. Cóż, witamy w stolicy SCAMbodii...
Czerwoni Khmerzy.
Jedną z ciekawszych rzeczy do obejrzenia w Phnom Penh są pozostałości działalności Czerwonych Khmerów. W ciągu zaledwie 3 lat w czasie których rządzili krajem zamordowali ponad 3 miliony swoich obywateli. W samym centrum miasta, w budynku dawnej szkoły średniej Czerwoni Khmerzy urządzili jedno z najokrutniejszych w historii XX wieku więzień - Tuol Sleng.
Rzeźnia w cetrum miasta
Torturowano w nim i zamordowano łącznie prawie 17 000 osób. Ze wszystkich więźniów przeżyło zaledwie siedmioro. Wizyta w tym miejscu powinna być wstrząsającym doświadczeniem, gdyż wiele rzeczy pokazanych jest w sposób bezpośredni i dosłowny, ale na nas nie zrobiła niemal żadnego wrażenia. Faktem jest, że pewnie jako nieliczni turyści dosyć dobrze znamy historię działalności Czerwonych Khmerów i pewnie to sprawiło, że nie umieliśmy w sobie znaleźć uczucia zadumy czy współczucia. Przecież zbrodni tych dokonali Kambodżanie na swoich własnych ziomkach. Nie jakiś najeźdźca z zewnątrz, lecz ich rodacy. Co więcej wiele z ofiar Tuol Sleng było czynnymi działaczami reżimu którzy popadli w niełaskę. Świadczy o tym chociażby ciekawa wystawa zatytułowana "skradzione życie" zorganizowana na 3 piętrze więzienia. Gdy dodać do tego fakt, że praktycznie żaden z przywódców reżimu nie został osądzony, Pol Pot zmarł na wolności będąc otoczonym przez popleczników, a wiele z tych pięknych domów w stolicy należy do ludzi którzy wzbogacili się w czasie "rewolucji" trudno jest zrozumieć sposób myślenia Kambodżan. Nawet teraz, obserwując codzienne życie mieszkańców Kambodży, to w jaki sposób traktują siebie nawzajem, w jaki sposób odnoszą się do gości - turystów, w jaki sposób traktują zwierzęta czy czyjąś własność, dostrzegamy że Khmerzy są zwyczajnie zdolni do takich, nieludzkich zachowań.
Uliczna jadłodajnia
Tet - Wietnamski Nowy Rok
Do Phnom Penh przyjechaliśmy koło godziny 14. Uznaliśmy że jest za późno aby odwiedzić ambasadę Wietnamu i zdecydowaliśmy że uczynimy to w dniu następnym. To były nasze początki w stolicy Kambodży. Próbowaliśmy wynająć motorek by nas zawiózł do ambasady, ale żaden z kierowców nie miał bladego pojęcia gdzie ona znajduje się. Poirytowani pokonaliśmy 2 km pieszo przez chaotyczne miasto tylko po to aby na drzwiach ambasady zobaczyć wielką kartkę z napisem: "Z okazji Święta Tet, ambasada Wietnamu będzie zamknięta do 20 lutego włącznie". Kurczę, to były bardzo złe wieści bo czas naszej wyprawy zaczął się błyskawicznie kończyć. Podeszliśmy do umundurowanego wartownika aby potwierdzić kiedy ambasada będzie czynna. Dowiedzieliśmy się od niego że będzie otwarta 21 marca (za 4 dni), ale.... za jedyne 60 USD drzwi ambasady mogą otworzyć się przed nami natychmiast. Nieprawdopodobne - pomyśleliśmy - w tym kraju korupcja jest wyniesiona do rangi sztuki. 60 dolarów potrafi otworzyć nawet drzwi zamkniętej ambasady obcego kraju. Na szczęście nie mieliśmy wolnych 60 USD. Zdecydowaliśmy się oddać nasze paszporty do agencji by to ona się zajęła naszymi wizami, my natomiast postanowiliśmy następnego ranka wyjechać na 3 dni na "kambodżańską riwierę" - do Sihanoukville.
Informacje praktyczne:
- noclegi z łazienką i TV bez problemu można znaleźć już od 5USD
- wstęp do więzienia Tuol Sleng - 2USD
- wstęp do Pałacu Królewskiego - 3 USD + 2 USD za wniesienie aparatu
- wstęp na Pola Śmierci - 2 USD
- autobus do Sihanoukville - 4 USD, 4h
- motorek z centrum na Pola Śmierci i z powrotem: 5 - 6 USD
- motorek z centrum do Pałacu Królewskiego: 0,5 - 1 USD
- na Russian Market można zrobić fajne zakupy po niskich cenach. Duży wybór towarów i ceny zazwyczaj niższe niż w sąsiednim Sajgonie.
- autobus międzynarodowy z Phnom Penh do Sajgonu: 12 USD, 6h, przewoźnik: Capital Tour, bardzo profesjonalna obsługa, brak problemów na granicy, godne polecenia.