piątek, 1 gru 2006 Mengla, Chiny
heua wai - szybkie motorówki
Czasy kiedy to łodzie na Mekongu były jedynym środkiem transportu w regionie odeszły już dawno do historii, nie mniej jednak rzeka ta w tak silny sposób związana jest z tą częścią świata, z jego historią i kulturą że bardzo chcieliśmy odbyć po niej rejs i przyjrzeć się przyrodzie i codziennemu życiu na obydwu jej brzegach.
Zgodnie z zaleceniami, przed godziną 8 stawiliśmy się porcie. Bez najmniejszego problemu dostaliśmy bilety na łódź do Luang Prabang mającą odpłynąć o godzinie 11. Poprzedniego dnia, w każdej agencji zalecano nam abyśmy weszli na łódź nie później niż o 9:30, bo tylko wtedy będzie szansa na znalezienie dobrego miejsca. Nie mając co ze sobą zrobić weszliśmy na pokład długiej łodzi jeszcze przed 9. Byliśmy pierwszymi pasażerami. Zajęliśmy naszym zdaniem najlepsze miejsca i poszliśmy zjeść śniadanie i zrobić zakupy na dwudniowy rejs. Do dziesiątej byliśmy praktycznie sami na pokładzie. Co raz od brzegu odbijały luksusowe łodzie z bogatymi białasami. Na każdej łodzi był telewizor, napoje, lodówka, lotnicze siedzenia podczas gdy my już drugą godzinę siedzieliśmy na skrajnie niewygodnych drewnianych ławach. Wtedy wymyśliliśmy sobie genialną teorię, jakoby wszystkie białasy kupujące drogie bilety w agencjach pływają tymi wypasionymi łodziami, podczas gdy my będziemy mieli cudowny, tradycyjny rejs w towarzystwie miejscowej ludności wożącej swoje towary z Tajlandii w głąb lądu.
Łódź pełna turystów...
Czyż to nie piękna perspektywa? Niestety wizja tradycyjnego rejsu prysła w chwili gdy do brzegu zaczęły podjeżdżać tuk-tuki wypakowane białasami i ich bagażami. I zgadnijcie gdzie ta masa białych ludzi zmierzała? Oczywiście na naszą łódź. Tuk-tuki przyjeżdżały jeden za drugim, na pokład wlewała się rzeka białych twarzy. Bogaci turyści w średnim wieku i dziesiątki dziwadeł z dredami, śmiesznymi ubraniami i idiotycznym zachowaniu - wszyscy chyba "poczuli" orientalny klimat Indochin... Po godzinie 11 (kiedy to mieliśmy odpłynąć) na pokładzie było około 70 turystów a my zamiast odbijać od brzegu czekaliśmy na coś. W ciągu następnej godziny schodziły się jeszcze kolejne niedobitki zajmując ostatnie wolne miejsca. W końcu w południe na przystań dojechały ostatnie tuk-tuki, wypakowali się z nich ostatni maruderzy i mogliśmy ruszać. Dawno nie widzieliśmy tak niezorganizowanych ludzi. Dziwne wrażenie oglądać tyle białych twarzy w jednym miejscu. To był pierwszy raz od prawie 4 miesięcy kiedy to opuściliśmy Polskę. Chyba nie tego się spodziewaliśmy. Nie mieliśmy pojęcia że będzie aż tylu turystów. W Chinach oni zwyczajnie gdzieś ginęli w morzu Chińczyków a tu byli widoczni jak na dłoni. Co więcej byliśmy jednymi z bardzo nielicznych którzy kupili bilety w porcie. Cała reszta była klientami agencji.
Rejs do Luang Prabang zajął dwa dni z noclegiem w połowie drogi, w Pak Beng.
Łodzie pływające po Mekongu
Ku naszemu zdziwieniu wyładowana pasażerami i bagażami łódź płynęła niezwykle szybko. Krajobrazy - jakkolwiek cały czas bardzo podobne do siebie - zmieniały się bardzo szybko co nie powodowało uczucia znużenia. To co nas zdziwiło to dziki charakter rzeki. Mekong wyobrażaliśmy sobie jako szeroką, łagodną rzekę, wolno przetaczającą się przez Indochiny a zobaczyliśmy szeroką ale bardzo trudną dla żeglugi rzekę, z licznymi skałami, wirami i niezwykle silnym prądem. Sternicy łodzi muszą być naprawdę dobrzy w swoim zawodzie. Wiele razy łódź świadomie stawiana była niemal w poprzek rzeki by wartki prąd mógł ją obrócić i skierować we właściwe zakole. Były tez miejsca gdzie wzbudzane przez wiry fale ochlapywały ludzi na pokładzie. Zdecydowanie nie jest to najspokojniejsza rzeka ją mieliśmy okazję oglądać. Sporadycznie mijaliśmy niewielkie wsie położone na brzegach rzeki i rybaków łowiących ryby w swych czółnach. Parę razy na dzień mijały nas heua wai - szybkie motorówki prześlizgujące się przez rzekę z ogromnymi prędkościami. Słychać je już z dużej odległości bowiem ich ogromne silniki generują duży hałas. Na ich pokładzie mieści się maksymalnie 6 pasażerów. Każdy z nich ma na sobie kapok i obowiązkowy kask motocyklowy. Wygląda to naprawdę poważnie. Rejs taką łodzią do Luang Prabang zajmuje jedynie 6 godzin podczas gdy nasza łódź pokona ten dystans w 15 godzin.
heua wai - szybkie motorówki
Życie na pokładzie naszej powolnej łodzi wszyscy dzielili między pogawędki, drzemki, czytanie książek i słuchanie muzyki. Nie obeszło się też rzecz jasna bez "wielkich podróżników" w średnim wieku którzy opróżniając kolejne butelki Beer Lao chwalili się swoimi dokonaniami. Parę godzin przed zachodem słońca byli już całkowicie pijani. Cóż, każdy podróżuje jak umie i jak lubi... Co gorsza, pewnego razu udając się do toalety znajdującej się na rufie łodzi, Aga natknęła się na upakowanych jak sardynki, siedzących tuż obok warczącego silnika kilku Laotańczyków. Nie rozumiemy dlaczego siedzieli tam a nie tak jak reszta pasażerów. Czyżby zapłacili mniej, nie zapłacili wcale czy też może byli pasażerami drugiej kategorii i nie wolno im było psuć swoją obecnością nastroju wielkim białym podróżnikom. Dziwne i przykre zarazem, tym bardziej, że upakowani byli tak jak przewozi się nielegalnych emigrantów z Chin...
Pierwszego dnia płynęliśmy niecałe 7 godzin i o zachodzie słońca dopłynęliśmy do przystani w Pak Beng. Miasteczko właściwie żyje tylko z utrzymywania hotelików w których nocują pasażerowie łodzi w drodze do lub z Luang Prabang. Ceny są lekko zawyżone bowiem turyści zostają tu tylko parę godzin. Za nocleg wszyscy chcieli 5-10 USD ale my uparliśmy się że znajdziemy coś za 2,5USD i udało się.
Łódź płynąca po Mekongu
Dostaliśmy miły, drewniany pokoik na dachu jednego z hoteli.
Drugi dzień był chyba jeszcze bardziej spokojny niż pierwszy. Na wodzie spędziliśmy ponad 8 godzin a ostatnie godziny polegały właściwie na wypatrywaniu zabudowań Luang Prabang.
Generalnie rejs po Mekongu przypadł nam do gustu. Był może trochę monotonny lub wręcz nudnawy ale takie wszak są rejsy po rzekach. Nie można przecież liczyć na szybkie i całkowite zmiany krajobrazów. Gdybyśmy mieli dokonać wyboru jeszcze raz to pewnie zdecydowalibyśmy się na rejs motorówką. Tak czy inaczej to będzie kolejne miłe wspomnienie z Laosu.
Informacje praktyczne:
- rejs wolną łodzią z Houei Xai do Pak Beng - 95 000 Kip - bilet kupowany w porcie. Łódź odpływa codziennie o 11. Około 7 godzin.
- rejs wolną łodzią z Pak Beng do Luang Prabang - 95 000 Kip - bilet kupowany na nabrzeżu lub poprzedniego dnia w Houei Xai. Łódź odpływa codziennie około 10. Około 8 godzin.
- bilet na ten sam rejs kupowany w agencji jest droższy o około 4USD opłaty prowizyjnej
- agencje organizują także spływy szybkimi łodziami (nie motorówkami), które dystans pomiędzy Houei Xai i Luang Prabang pokonują w 1 dzień. Cena około 350 000 Kip
- jeżeli ktoś potrzebuje wyższego standardu rejsu musi zapytać się o ofertę w agencjach. Cena będzie wtedy zależna od standardu łodzi.
- motorówki do Luang Prabang odpływają z przystani 2 km za miastem. Ceny za rejs nie znamy
- W Pak Beng cena noclegu zależy od standardu hotelu i pokoju. Średnio jest to od 5 - 10 USD za pokój. My znaleźliśmy skromny pokoik za 2,5 USD
- Na pokładzie łodzi sprzedawane są wyłącznie napoje (Beer Lao - 10 000Kip, pepsi - 6 000Kip, woda - 3 000Kip). Jedzenie trzeba sobie kupić w porcie przed rejsem. Nie ma przerw na posiłki a w nielicznych portach nie można wyjść na ląd.