czwartek, 24 wrz 2009 Hengyang, Chiny
Moim kolejnym celem jest Chittagong, drugie co do wielkosci miasto w Bangladeszu. Autobusy z Banderban odjezdzaja co godzine (70 Tk, 75 km) jednak podroz trwa prawie 3 godziny. Na punkcie kontrolnym musze sie znowu odmeldowac (podpisac) i moge jechac dalej. Kierowca trabi jak zwariowany i wyprzedza, gdy akurat nie ku temu jest moment, zupelnie jakby nie mial wyobrazni.
Sam wjazd do miast trwa chyba godzine. Korki, korki i jeszcze raz korki a najwiecej ich to oczywiscie powoduja riksze. Miasto jest jak z innej epoki, tu chyba czas zatrzymal sie 200 lat temu. Przedpotopowe pojazdy, kulisi ciagnacy wozki z towarami, riksze, taksowki motorowe a wzdluz ulicy pelnej blota i smieci caly szereg malych warsztatow, slumsowate domostwa i brudna dzieciarnia bawiaca sie na ulicy lub kapiaca w jakze brudnych zbiornikach wodnych.
Gdy docieram na dworzec, tez tragiczny (Bardarhat) i chce zlapac taksowke to okazuje sie, ze nikt nie mowi po ang. ani nie zna hotelu do ktorego chce sie udac. Chyba trace z pol godziny nim znajduje kogos, kto mi pomaga i baby taxi jade do centrum do hotelu Miskha. Hotel jest jak przedpotopowy a meble nie zmieniane od dekad ale wlasciciel jest mily i mam pokoj z oknem wychodzacym na podworze. Place za niego (z lazienka i wiatrakiem) 150 Tk.
A poniewaz leje znowu jak z cebra to moglam zabrac sie za pisanie, choc najpierw sporo sie nameczylam by umocowac wtyczke od komputera w kontakcie.
kazdy chroni sie przed deszczem jak moze
Najczesciej kontakty sa za luzne i wtyczka wypada, wiec musze kombinowac ze sznurkiem.
A na zewnatrz dalej pada, juz nie tak tragicznie jak poprzenio. Teraz musze znalezc jakas kawiarenke internetowa. 1h - 50 Tk, internet b.szybki.
Bez problemu znajduje cybercafe jak to tu nazywaja kawiarenke internetowa. Miesci sie w tzw. centrum handlowym (lub jak kto woli krytym, nowoczesnym bazarze) na pietrze, ktore jest jeszcze placem budowy, niedokonczonym i pelnym smieci. Kawiarenka jest mala, jest 11 stanowisk, komputery sa wprawdzie stare ale za to dzialaja bez zarzutu (1h 50 tk).
Gdy wychodze leje jeszcze bardziej i niektore stragany sa przykryte plastikami, ale ludzi i tak jest wszedzie pelno. Wszyscy toniemy w blocie. Jestem wlasciwie w scislym centrum miasta. Trudno sie zorientowac bo wszedzie jest to samo. Bazary, stragany, restauracje pelne klientow i zakorkowane ulice.
W nocy leje jak z cebra a o polnocy jakis duren, chyba chlopak z obslugi wali w moje drzwi i chce bym mu otworzyla. Krzyczy niby cos po angielsku ale jego niedoczekanie. Kaze mu isc spac. No a ja wyrwana ze snu chyba ze 2 godziny nie moge usnac i wierce sie na lozku. Nawet zaczyna mnie znowu cos gryzc.
A poranek jest zachmurzony i nadal leje. Ze zwiedzania nici, zdjecia przy tej pogodzie sa marne. Zaplanowalam podroz parowcem do Barisal, ale okazuje sie, ze juz dzis rano odplynal. Mili panowie w porcie dokad udalam sie po sniadaniu zasugerowali mi inna trase: pociagiem do Chandpur a stamtad dalej parowcem do Borisal. Bardzo mi sie to spodobalo, pogadalam z nimi przy herbacie, zwiedzilam port nad rzeka i na piechote wrocilam w okolice hotelu robiac po drodze zdjecia. Biedni rikszarze, cali mokrzy od deszczu jedynie glowy maja suche bo chronia je workami plastykowymi.